Zanzibar – jak tam jest i co robiliśmy, czyli życie w rytmie pole – pole i hakuna matata.
Pierwszy z cyklu wpisów o Zanzibarze! Zastanawiałam się jak to wszystko opisać, jak zawrzeć tyle różnorodnych doświadczeń i wspomnień? W końcu, jeszcze na jednej z plaż Zanzibaru nota bene, mnie olśniło 🙂 Pierwszy wpis będzie po prostu ogólny, spinający całość, a w poszczególnych, krótkich akapitach – zajawkach napiszemy co się mniej więcej działo i co robiliśmy. W kolejnym etapie będziemy niektóre tematy rozwijać szerzej w następnych wpisach. Dzięki temu nam będzie łatwiej pisać, a Wam czytać. Myślę, że ta forma jest tym czego mi brakowało i powinna się sprawdzić również przy relacjach z innych podróży. Co o tym myślicie? Ruszamy? 🙂
Zanzibar – jak tam jest?
Zanzibar, zwany Unguja, jest wyspą leżącą na Oceanie Indyjskim na Archipelagu Zanzibar (wraz z Pembą i Mafią), który to archipelag jest autonomiczną częścią Tanzanii. Wyspa jest stosunkowo niewielka, ale jednocześnie na tyle duża, że jest gdzie jeździć – nie żałujemy, że wypożyczyliśmy auto.
Zanzibar leży w pobliżu równika, w strefie tropikalnej więc teraz w styczniu mieliśmy cudowne słońce i temperaturę oscylującą w okolicach 30 – 35 C. Jeśli chodzi o plaże i ocean, to rzeczywiście są niesamowite, ale o tym zaraz niżej. Musimy przyznać, że odrobinkę rozczarowała nas przyroda jako całokształt. Spodziewaliśmy się większej ilości bujnej zieleni, gęstych lasów tropikalnych etc, a tymczasem sporą powierzchnię Zanzibaru pokrywają płaskie ziemie porośnięte średnio bogatą roślinnością krzaczastą. Domyślamy się, że tereny te zostały wytrzebione z drzew na drewno. Na szczęście zostały jeszcze miejsca, gdzie da się zachwycić przyrodą, o czym też jeszcze napiszemy.
Historia wyspy jest tak niesamowita i bogata, że nie raz przecieraliśmy oczy ze zdumienia, a dopiero liznęliśmy temat! Zanzibar jest tyglem, w którym przekotłowały się wpływy afrykańskie kultury Suahili, arabskie, perskie, portugalskie, sułtanatu Omanu, hinduskie oraz brytyjskie. Sporo jak na taką małą wysepkę! W efekcie skutkuje to niesamowitą mieszanką kulturową, a okien – kluczy przez które można oglądać Zanzibar jest naprawdę mnóstwo.
Natomiast chyba kluczowymi tematami w historii wyspy są: goździki, które odegrały ogromną rolę w wyprawach po przyprawy i których po dziś dzień Archipelag Zanzibar jest głównym producentem oraz – niestety – niewolnicy. Zanzibar jest jednym z głównych portów, przez który przewinęło się tysiące ludzi – niewolników ukradzionych z kontynentalnej Afryki Wschodniej i Centralnej.
Oprócz tego mamy historie pierwszych odkrywców Afryki, handlu kością słoniową, pałaców sułtanów, haremów i księżniczek, z których jedna zawitała nawet do Bydgoszczy! Warto się w te historie zagłębić, bo są o niebo lepsze niż najlepsze wymyślone historie z książek przygodowych. Właśnie czytam książkę „Zanzibar. Dom żółwia” Małgorzaty Szejnert, która nie przestaje mnie zaskakiwać na każdej kolejnej stronie… Potem będę polować na „Wspomnienia arabskiej księżniczki z Zanzibaru”, czyli autobiografię Emily Ruete z 1888 roku 🙂 Nie mogę uwierzyć, ze te wszystkie historie działy się zaledwie 100 – 150 lat temu!!!
Na Zanzibarze religią jest islam sunnicki, ale pięknie przefiltrowany przez kulturę afrykańską, więc wygląda to zupełnie inaczej (czytaj: dużo bardziej luźno) niż w krajach Afryki Północnej, czy Bliskiego Wschodu. Czytałam przed wyjazdem, że jest tu dość konserwatywnie, ale muszę powiedzieć, że z mojego subiektywnego punktu widzenia i porównania z innymi miejscami zupełnie tego ani nie widziałam, ani nie odczułam.
Poza tym życie płynie spokojnie i zdecydowanie bezstresowo w porównaniu do rzeczywistości europejskiej. Wszystko na Zanzibarze funkcjonuje w trybie „pole – pole”, czyli „powoli – powoli” i „hakuna matata”, czyli „nie ma problemu”. Luzik kompletny. Te cztery słowa właściwie wystarczają do komunikacji i odnalezienia się w każdej sytuacji 😉 I właściwie im szybciej wejdzie się w ten tryb, tym lepiej – i zresztą przecież o to chodzi w podróży! Ja ten tryb mam chyba we krwi ;D, więc od razu poczułam się tam wprost wspaniale. I pukałam się raz po raz w czoło i pukam się nadal, po jakiego grzyba my się w świecie zachodnim ze wszystkim spinamy? Kto tu jest głupi, a kto tu jest mądry?
Zanzibar – co robiliśmy?
Co robiliśmy na Zanzibarze? Przede wszystkim byczyliśmy się bezwstydnie we wszelkich możliwych pozycjach! W pewnym momencie doszliśmy do takiego stopnia zrelaksowania, że musieliśmy odpoczywać po kiwnięciu małym palcem u nogi – prawie naprawdę 😉
Oprócz tego zdecydowaliśmy się na wynajem auta na cały pobyt, więc w przerwach kiedy nie lewitowaliśmy w pozycji horyzontalnej, to jeździliśmy po wyspie zwiedzając, zaglądając na inne plaże i penetrując różne zakamarki. Co zobaczyliśmy? Oto zajawki tematów, z których niektóre, jak wspomniałam wcześniej, ewoluują w osobne wpisy – stay tuned!:
1. Stone Town, czyli miasto Zanzibar, na wyspie Zanzibar, na Archipelagu Zanzibar.
Tak to naprawdę formalnie wygląda – Zanzibar leży na Zanzibarze na Zanzibarze! 😀 Miasto Zanzibar, zwane inaczej Stone Town, to było nasze pierwsze i ostatnie miejsce pobytu na wyspie. Sporo pokręciliśmy się po starej części miasta, pogubiliśmy się w labiryncie uliczek i zaułków, pozwiedzaliśmy niektóre zabytki, znaleźliśmy ciekawe miejsca, myszkowaliśmy po sklepikach . Obowiązkowo odwiedziliśmy targ miejski (zobacz wpis: Targ Darajani, Zanzibar. Kolorowy zawrót głowy! ) i nocny food court, czyli stoiska z jedzeniem pod chmurką gwiazdami. Więcej o mieście we wpisie: ” Stone Town, czyli miasto Zanzibar, na wyspie Zanzibar na Archipelagu Zanzibar.”
2. Plaże na Zanzibarze
Plaże na Zanzibarze, okazały się rzeczywiście fantastyczne, a nawet dużo lepiej! Przede wszystkim spodziewaliśmy się plaż odgrodzonych od świata całkowicie obstawionych przez resorty, z rzędami leżaków, przesianym, wygrabionym piaskiem i kelnerami lawirującymi w pocie czoła. Okazało się, co nas ogromnie ucieszyło, że takich miejsc jest stosunkowo niewiele i nie rzucają się w oczy. Za to można znaleźć wiele plaż jeszcze zupełnie naturalnych i nieuczesanych, z mało inwazyjną zabudową w postaci bungalowów. Większość czasu spędziliśmy w Jambiani na południu wyspy i dwa dni na północy w Matemwe, gdzie już naprawdę było tak pusto, że za tłum robiły kraby i 2 psy należące do właściciela naszych bungalowów! 😉 Oprócz tego zjeździliśmy autem całe wschodnie wybrzeże – od północnego krańca po południowy.
3. Zwiedzanie Zanzibaru autem
Wypożyczyliśmy auto na cały pobyt i to była zdecydowanie dobra decyzja. Mimo, że poruszanie się dalla – dalla, czyli małymi półciężarówkami z ławkami na pace i plandeką, robiących za transport byłoby na pewno super przygodą, to jednocześnie stracilibyśmy mnóstwo cennego czasu, a do niektórych miejsc nie mielibyśmy szans dotrzeć wcale. Nie musieliśmy być też zdani na zorganizowane wycieczki, dzięki czemu zaoszczędziliśmy sporo dolarów ciesząc się jednocześnie całkowitą niezależnością.
4. Natura na Zanzibarze i Jozani Chwaka Bay National Park
Mimo lekkiego zasmucenia, że Zanzibaru już nie porastają tropikalne lasy od góry do dołu, to i tak wiele rzeczy zrobiło na nas spore wrażenie. Przede wszystkim jednym z najfajniejszych momentów na wyspie był trekking po ostatnim ostałym kawałku lasu, czyli Jozani Chwaka Bay National Park. Krótka, standardowa trasa dla turystów w grupce nie spełniła naszych oczekiwań tak do końca. Kiedy przewodniczka zasugerowała, że jest możliwość dużo dłuższego, indywidualnego trekkingu w głąb lasu, to nie zastanawialiśmy się ani sekundy. Oprócz tego obejrzeliśmy namorzyny i udało nam się też zobaczyć endemiczny gatunek małpy występujący tylko na Zanzibarze, czyli Gerezę trójbarwną.
Odwiedziliśmy też Ogród Motyli, który oprócz atrakcji turystycznej jest projektem wspierającym lokalną społeczność. Do hitów wyjazdu zdecydowanie zaliczamy też odkrycie miejsca gdzie rosną baobaby. Te drzewa rozwalają system! Ich ogrom po prostu powala, żaden film i żadne zdjęcie tego nie odda, tę skalę trzeba poczuć i zobaczyć w realu. Jestem zakochana w tych drzewach!
5. Wegański Zanzibar i jedzenie
Wbrew pozorom na Zanzibarze nie miałam żadnego problemu z wegańskim jedzeniem. Bardziej irytujące było to, że wszędzie (poza Stone Town) właściwie nie było specjalnie alternatywy dla knajpek dla turystów i tych przy bungalowach, które z uporem maniaka serwują zachodnie dania, a lokalnej kuchni swahili można ze świecą szukać! Mimo tego udało mi się zjeść nowe dla mnie smaki, czyli np. grillowane platany, owoc drzewa chlebowego i maniok oraz inne nowe potrawy. Jedliśmy świeże owoce, sałatki, piliśmy sok kokosowy, ze świeżego mango i napój z hibiskusa. Więcej piszę o tym we wpisie: Wegański Zanzibar i lekcja gotowania z Sharą z Tangawizi Bistro
6. Wyprawy po przyprawy i lekcja gotowania swahili
Na osobny wpis na pewno zasłuży też wizyta w spice garden, czyli pokazowym ogrodzie przypraw, która nigdy mi się nie nudzi, mimo, ze podobne odbyliśmy już w Indiach i w Malezji. Zawsze z zaciekawieniem słucham o roślinach i przyprawach! 😉
Zdecydowaliśmy się też na lekcję gotowania kuchni swahili – w wersji wegańskiej! Po pierwsze, było to fantastyczne doświadczenie, które zaliczamy do najlepszych z całego pobytu (przynajmniej ja, bo Wilk trochę się migał jeśli chodzi o zapał do obierania warzyw 😉 ). Po drugie, dzięki temu zdecydowanie nadrobiliśmy i wiedzę o kuchni swahili oraz przede wszystkim lokalne smaki – bo wyszło obłędnie pysznie!
7. Ludzie na Zanzibarze
Jeśli chodzi o ludzi, to w tym temacie – zachwyt. Tak miłych, serdecznych, otwartych, radosnych, pomocnych i życzliwych ludzi jeszcze chyba nie spotkaliśmy nigdzie. Zanzibarczycy nie szczędzą radosnego „jambo”, czyli „cześć”, często „karibu”, czyli witaj i chętnie zagadują. To jest zupełnie inny poziom interakcji międzyludzkich i otwarcia na drugiego człowieka.
8. Muzyka Zanzibaru
Jeśli chodzi o muzykę, to spotkały nas dwa świetne wydarzenia, a jedno fantastyczne ominęło. Najpierw usłyszeliśmy od „przypadkowo” napotkanej Polki o co poniedziałkowej imprezie w Red Monkey Lodge w Jambiani, która żałowała, że tam nie trafiła. Tydzień później w Jambiani, nagle sobie o tym przypomniałam i postanowiliśmy zajrzeć, spodziewając się zwykłej imprezy dla turystów. Okazało się, że Crazy Monday to coś o wiele, wiele więcej! Pospadały nam kapcie, a szczękę zbieraliśmy pół wieczoru. Grali artyści z prawdziwego zdarzenia, nieziemskie głosy, gig i jam na całego, mieszanie gatunków i tysiąc procent mocy jakby jutra miało nie być. Bawili się wszyscy w istnej mieszance typów jak z filmów Almodovara 😀 – muzycy, miejscowi, Masaje w tradycyjnych strojach, prostytutki ze Stown Town, turyści, backpackerzy, kite’owcy, obsługa i my. Prawdopodobnie był to najlepszy poniedziałkowy wieczór w moim dotychczasowym życiu, a poniedziałkowa impreza to już na pewno! 😉
Drugim, zupełnie odmiennym doświadczeniem był koncert, który zafundowaliśmy sobie ostatniego wieczoru na pożegnanie z Zanzibarem. Wybraliśmy się posłuchać tradycyjnej, zanzibarskiej muzyki taarab, którą można chyba określić jako rodzaj poezji śpiewanej przy akompaniamencie tradycyjnych instrumentów. Jest przejmująca, nastrojowa, rzewna i niesamowita.
Co nas ominęło? Sauti za Busara! Jeden z największych festiwali muzycznych Afryki! Rozpoczął się kilka dni po naszym wyjeździe… A to co zobaczyliśmy na festiwalowych spotach reklamowych sprawiło, że wpisujemy to wydarzenie na listę podróżniczą ze znaczkiem „priorytet” 🙂
9. Haul na Zanzibarze, czyli zakupy
W Stone Town (i punktowo w innych miejscach – jak tu na zdjęciu sklep z obrazami na plaży 😉 ) jest gdzie zaszaleć w kwestii zakupów, a co sklep to skarbiec Szeherezady : tradycyjne kangi, rękodzieło, masajskie koraliki, figurki, malarstwo tinga – tinga, przyprawy i sto innych rzeczy kuszą do bólu portfela. Od jakiegoś czasu staram się ograniczać w temacie zakupów, ale… nie będę przecież popadać w skrajności! 😉 Co nie co więc upolowałam, ale i byłam baaardzo dzielna jednocześnie! 🙂 A co upolowałam? Będzie już w osobnym wpisie!
Tak nam minęły jak z bicza strzelił dwa tygodnie. I to jest największy minus tego wyjazdu – za krótko! Było cudownie i zrelaksowaliśmy się jak nigdy i na pewno będziemy chcieli wrócić na Zanzibar. A najlepiej to w ogóle na zawsze. Ach… gdyby tak wygrać w lotto, kupić tam dom na plaży i żyć sobie kiwając palcem w klapku w rytmie pole – pole i hakuna matata popijając sok ze świeżego mango otoczeni zgrają psów i kotów. To moja wizualizacja i aktualne marzenie do odwołania 😉
Miłego dnia! Lisia Kita
♥
Co o tym sądzicie? Jak Wam się rysuje Zanzibar? 🙂 Macie marzenia i fantazje o ucieczce na rajską wyspę, albo gdzieś? Gdzie jest Wasze wymarzone miejsce? Dajcie też znać jak Wam się podobał wpis i co Was w temacie Zanzibaru najbardziej interesuje. Jeśli macie też jakieś konkretne pytania to śmiało – chętnie na wszystkie odpowiemy. Piszcie w komentarzach na dole!