Dzień dobry!
Po całkiem niedawnych dniach cudownego letniego ciepła, zarówno kalendarz, jak i pogoda synchronicznie odpaliły jesień. Osobiście mam jednak jeszcze nadzieję na wiele ciepłych dni – nie ma to jak słoneczko i ciepełko 🙂 Ale koniec kalendarzowego lata to wcale nie koniec możliwości spędzenia cudownych wakacji! Wręcz przeciwnie. Jesień to super pora na rewelacyjne wręcz wakacje last minute w Europie.
Jesienią wielu miejscach jest ciągle ciepło, nie ma już dzikich tłumów i ceny tez robią się rozsądniejsze. Jeśli jeszcze nie udało Wam się w tym roku opuścić posterunku, albo macie o prostu ochotę dać z wakacyjnego ripleja, to gorąco polecamy taki jesienny wypad na naładowanie akumulatorów przed zimą!
Zapraszamy na drugą część subiektywnego zestawienia idealnych miejsc na wypad. Tym razem przygotowaliśmy 5 wysp na wakacje last minute w Europie. Koniecznie zerknijcie też na pierwszą część – lądową: 5 miejsc na wakacje last minute w Europie. Razem to aż 10 fajnych miejscówek! Jest w czym wybierać. Na pewno dla każdego znajdzie się coś fajnego. Startujemy!
5 wysp na wakacje last minute w Europie
1.Madera
Madera to portugalska wyspa zaliczana do Makaronezji, czyli Wysp Szczęśliwych – kilku archipelagów wysp wulkanicznych na Oceanie Atlantyckim. Na Maderze byliśmy dwa razy, spędziliśmy cudowny czas i chętnie wrócimy po raz kolejny, bo Madera odkrywa przed nami coraz więcej i więcej.
Wszędzie przeczytacie, że na Maderze panuje „wieczna wiosna”. Niezły slogan reklamowy, prawda? Podchodziłam do niego z dużą dozą nieufności, węsząc marketingowe hasełko, ale okazało się, że to wręcz nie oddaje tego czego można doświadczyć na tej wyspie. Ze względu na geograficzne położenie, na Maderze przez cały rok temperatura oscyluje w okolicach 20 – 25 C, przygrzewa słonko, owiewają wyspę wilgotne masy atlantyckiego powietrza. Dzięki ciepłu i wilgoci wyspa dosłownie kipi podzwrotnikową roślinnością i zawsze coś kwitnie. Roślinność na Maderze nie ma sobie równych. Raj.Oprócz tego znajdziecie zachwycające krajobrazy: góry, wodospady, pierwotne lasy, Atlantyk rozbijający się z hukiem o nabrzeże. Trzeba tylko ruszyć się w interior.
Co trzeba zrobić na Maderze:
Koniecznie wynająć auto – bez tego nie macie szans na najlepsze. Nie dotrzecie w najciekawsze miejsca. Polecamy też poruszanie się tzw. starymi drogami. Jedzie się dłużej, ale widoki są bezkonkurencyjne.
Zobaczyć słynne Laurissilva, czyli pierwotne lasy laurowe wpisane na listę UNESCO, które zajmują aż 16% powierzchni Madery. Wyobraźcie sobie coś pomiędzy dżunglą, a lasem elfów i wróżek, a jesteście już blisko.
Laur rośnie powszechnie na Maderze także w miejscach nie objętych ochroną, warto więc uszczknąć sobie co nie co do kuchennych zapasów. Albo kupić po prostu.
Podziwiać wodospady! Jest ich na Maderze kilkadziesiąt. Jest trasa do wędrowania, gdzie jest ich 25 po drodze. Serio. Dla mnie osobiście najpiękniejszy widok to ten, gdzie wodospad w wielkiego klifu spada do wód oceanu…
Punkt powyższy można również zrealizować wędrując lewadami. Są to szlaki biegnące wzdłuż kanałów nawadniających zwanych lewadami. Oplatają całą Maderę, są ich setki kilometrów. Nam udało się zrobić 3 czy 4 szlaki. Była to świetna przygoda i zanurzenie się w niesamowitą przyrodę. Wspominamy do dziś i chcemy więcej. Punkt obowiązkowy.
Wybrać się na wędrówkę o wschodzie słońca na półwysep Ponta de Sao Lourenco, czyli św. Wawrzyńca. Rewelacyjne widoki – skały, klify, ocean. Najlepiej przyjechać rano przed wschodem słońca. Po pierwsze, mamy cały półwysep dla siebie, po drugie, wschód słońca na szlaku to czysta magia… Nie zapomnijcie wałówki na śniadanie na plaży!
Zatrzymać się w Porto Moniz, najlepiej w hotelu z widokiem na Piscinas Naturais, czyli naturalne baseny zasilane wodą z Atlantyku. Nam akurat lekkie załamanie pogody nie pozwoliło z nich skorzystać w sensie kąpieli, ale myślę, że leżenie w łóżku i patrzenie jak za szybą szaleje ocean, a kilkumetrowe fale rozbijają się z hukiem o skały było o niebo lepsze…
Zobaczyć klify Cabo Girao. Wznoszą się 589 metrów nad poziom oceanu. Widok wręcz abstrakcyjny. Jeśli macie lęk wysokości, to zawczasu chlapnijcie relanium 😉
Zatrzymywać się w małych nadbrzeżnych wioskach i miasteczkach i nieśpiesznie spożywać lunch w knajpkach z widokiem na ocean.
Zwiedzić Funchal, czyli stolicę Madery. Od razu mówię – jest co robić, rezerwujcie dwa dni, a przynajmniej jeden cały od rana do wieczora.
W Funchal trzeba zajrzeć na targ miejski, czyli Mercado dos Lavradores. Oprócz tego, że jest to bardzo klimatyczny targ warzywno – rybny, to znajdziecie tu owocowy raj. Madera słynie z tropikalnych owoców, które smakują wprost cudownie, a do tego spróbujecie rozmaitych mieszanek gatunkowych, kilka odmian marakui, a nawet tzw. „banano – ananasa”, czyli owoców monstery, która część z Was ma w pokoju w doniczce. Ja bym mogła tam mieszkać!
Przejechać się jedną z kolejek linowych. Najprościej w Funchal. Ale najbardziej klimatycznie na drugim końcu wyspy: Achadas da Cruz Cable Car. Z reguły kompletnie nikogo tam nie ma. Krążą dwa wagoniki naprzemiennie, więc jeśli chcemy jechać, wciskamy guzik. Tu przed podróżą można znowu wziąć łyka relanium 😉 Kolejka zawozi nas w dół ok 450 m, prawie że pionową linią. Wysiadamy u stóp oceanu. Dotychczas była to kolejka chyba bardziej dla miejscowych, których kilka chałupek znajduje się na dole. Ostatnio została zmieniona na nowoczesną i zrobiony chodnik wzdłuż oceanu na dole.
Wybrać się na któryś z najwyższych szczytów Madery np. Pico de Arieiro o wys. 1818 m n.p.m. Tylko pamiętajcie o ciuchach, bo będzie tam o wiele zimniej, a może nawet i śnieg.
Last but not least! Słynne, słodkie wino Madera. No koniecznie.
2. Fuerteventura
Kolejna wysepka, która należy do Makaronezji, czyli Wysp Szczęśliwych! To nie może być przypadek 🙂 Fuerteventura to wyspa leżąca w archipelagu Wysp Kanaryjskich. Politycznie to Europa, ale geograficznie zalicza się już do kontynentu afrykańskiego, gdyż znajduje się blisko północno – zachodnich wybrzeży Afryki. Temperatura rzadko kiedy spada tutaj poniżej 25C. Idealne miejsce na wakacje last minute w zimie.
Tak naprawdę, to polecamy całe Kanary, ale to właśnie Fuerta skradła nasze serca. Pewnie przez te plaże! Byliśmy dwa razy na samej Fuerteventurze i musicie wiedzieć, że znaleźliśmy tu jedne z najpiękniejszych plaż jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Wyspa ma ponoć aż 150 naturalnych plaż!
Co trzeba zrobić na Fuerteventurze:
Wynająć auto z napędem 4×4, aby móc w pełni podziwiać surowy pustynno – księżycowy krajobraz wyspy i dojechać w wiele ciekawych miejscówek dostępnych tylko dość off-road’owymi drogami. Włóczęga autem po Fuercie to must.
Plażować! Najsłynniejszą, ogromną piaszczystą plażą jest Playa de Sotavento. Jest tam co nieco turystów, ale plaża jest naprawdę wielka, więc tłoku brak. Ze względu na wiaterek jest to mekka kitesurfingu, więc jeśli marzyliście o powrocie do dzieciństwa i puszczaniu latawca to to jest miejsce idealne.
Zafundować sobie namiastkę pustyni, czyli odwiedzić rezerwat przyrody Dunas de Corralejo. To ogromny obszar wydmowy, na który wiatr nawiewa piach z samej Sahary.
Jednakże my przepadliśmy kompletnie na Playa de Barlovento w Parku Krajobrazowym Jandia i tam polecamy udać się i to najlepiej na cały dzień. Albo dzień w dzień. Następnym razem tam po prostu zamieszkamy. To jedno z najpiękniejszych miejsc jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Całkowicie pusta, dzika plaża długości ok 5,7 km, z jednej strony Ocean Atlantycki, z drugiej wysoki masyw górski z najwyższym szczytem Fuerteventury. Czasami z pięć osób na krzyż rezyduje przy wejściu, czasem ktoś się przespaceruje, a poza tym nikogo. Cała plaża dla nas. Można biegać, skakać, fruwać, pływać i robić fikołki na golasa. Natura i całkowity reset. Przy zjeździe na plażę znajduje się maleńka wioska Cofete i jest tam knajpka gdzie można zjeść proste jedzenie. W końcu nie samym słońcem człowiek żyje.
Pocelebrować nagość! Na Fuercie znajdziecie wiele odosobnionych i zupełnie nieodosobnionych miejsc na plażowanie w stroju naturalnym. Właściwie to nudystów spotkacie często. W środku miejscowości turystycznych też. Kompletny luz.
Odwiedzić Dom Wintera. Jak spojrzycie na zbocze masywu górskiego przy plaży Barlovento, to dojrzycie samotny dom na pustkowiu. To Willa Wintera, której historia jest bardzo tajemnicza i wiąże się z nią wiele legend związanych z nazistami, ucieczką Hitlera, podziemnymi tunelami i mnóstwem innych. Warto tam podjechać, dać parę euro dozorcy i obejrzeć dom w środku. A w Cofete znajdziecie małą wystawę na temat – warto, bo historia jest arcyciekawa.
Po całkowitym zdziczeniu od biegania nago po pustych plażach, warto zajrzeć do bardziej cywilizowanych miejsc jak stolica, czyli Puerto del Rosario, czy urocza Bentacuria.
Cokolwiek będziecie robić, to miejcie ze sobą orzeszki, a najlepiej owoce. Na Fuercie jest pokaźna populacja oswojonych wiewiórek, które za przekąskę dostarczą Wam mnóstwa uciechy.
Koniecznie trzeba zjeść Patatas Arrugadas, czyli małe ziemniaczki gotowane w mocno osolonej wodzie (oryginalnie morskiej), które po ugotowaniu okrywają się solną skorupką, podane z pikantnymi sosami Mojo Rojo i Mojo Verde. Do tego świeża sałatka i sangria z owocami do picia.
Kupić sosy Mojo na zapas do domu!
3. Malta
Malta to nasze najnowsze odkrycie i zaskoczenie. To wyspiarskie tycie państewko położone jest 80 km na południe od Włoch. Jest to najdalej na południe wysunięte państwo Europy, więc temperatury nawet w zimie oscylują pomiędzy 13 – 17C, a w nocy około 10C. Na plusie, w zimie. Jesienią jest zupełnie ciepło. A do tego 300 dni słonecznych w roku.
Pogoda pogodą, ale w życiu nie spodziewaliśmy się takiej ilości cukru w cukrze! Malta jest tak napakowana atrakcjami i zabytkami, że bez zamieszkania tam na dłużej nie ogarnie się tematu. Także można od razu się całkowicie wyluzować. Wyspa jest na tyle mała, że na upartego można ją objechać w jeden dzień, ale za to koncentracja zbytków jest jedna z najwyższych na skalę światową. W samej stolicy, czyli Vallettcie jest podobno aż 320 zabytków. Poza tym dochodzą budowle prehistoryczne, starożytne, kościoły, wieże, forty, zajazdy, pałace, wiatraki i kto wie co jeszcze na samej wyspie. Ilość zabytków jest po prostu ogłuszająca. No ale! Nie samymi zabytkami człowiek żyje i poza tym też jest co robić.
Co trzeba zrobić na Malcie?
Malta ma historię sięgającą tysięcy lat – pierwsze ślady cywilizacji na tej wyspie pochodzą sprzed 7000 tyś. lat. Megalityczne budowle Malty są starsze niż piramidy w Egipcie. Wyobrażacie to sobie? Są to najstarsze budowle w Europie i na świecie. Do tej pory zachowało się na Malcie i Gozo kilkanaście takich budowli. Naprawdę warto rzucić okiem i podumać o czasie nad tymi kamieniami.
Poznać historię Zakonu Maltańskiego i obejrzeć kościół zakonu, czyli Katedrę św Jana Chrzciciela w Vallettcie. Przepych wnętrza po prostu oszałamia, tego się nie da opisać. Warto skorzystać z audioguide’a.
Włóczyć się po starych uliczkach Valletty odkrywając czynne i nieczynne stare sklepiki. Wiele oldchoolowych szyldów pamięta jeszcze czasy Malty jako kolonii brytyjskiej, a niektóre pochodzą sprzed II Wojny Światowej!
Zwiedzić dawną stolicę Malty, czyli średniowieczną Mdinę oraz Rabat. W Rabacie nie przegapcie katakumb św. Pawła.
Zwrócić uwagę na emblematy, tabliczki i figurki świętych umieszczane przy drzwiach domów w celu ochrony domostwa. Jest ich setki i praktycznie każda inna.
Malta jest bardzo religijnym krajem i szczególnie w okresie letnim odbywa się tam mnóstwo fiest ku czci patrona danego miasteczka lub wioski. Warto się wybrać na takie obchody bo odbywają się z niezłym przytupem. Dekoracje na bogato, pochody, orkiestry, wystrojeni wierni, słodycze – kto żyw ten uczestniczy. Festyn na całego, a na dodatek zakończony pokaźną salwą z fajerwerków, które są sportem narodowym Maltańczyków!
Wstrzelić się na niedzielny targ w Marsaxlokk. Dla nas targ to rzecz obowiązkowa. Ten co prawda jest głównie rybny, ale jest i pokaźna część warzywno – owocowa, więc weganie też znajdą sporo dla siebie.
Warto podjechać do Marsaxlokk choćby dla samego uroku tej nadmorskiej mieściny. Cały klimat robi nabrzeże, na którym bujają się dziesiątki, albo i setki słynnych maltańskich kolorowych łódek Luzzu. Niezapomniany widok! Zwróćcie uwagę na oczy, które chronią przed „złym spojrzeniem”.
Popływać! Malta nie przoduje co prawda w rankingu na plaże, ale za to można znaleźć wiele naturalnych zatoczek i wykuszy skalnych, w których powstały swojego rodzaju kąpieliska i naturalne baseny, a opalanie odbywa się na platformach skalnych. Nas urzekło zjawiskowe Wied il-Ghasri, całkiem fajnie było w St Peter’s Pool, a nieźle sprawdza się też miejska „plaża” w Sliemie, którą jest po prostu… płaska skała.
Jeśli o skałach mowa, to nie można przegapić pocztówkowo pięknych skalnych krajobrazów, czyli ikon Malty: Blue Grotto, Azure Window i Dingli Cliffs.
Wybrać się po sól do solanek Xwejni. Są absolutnie niesamowite. Płaskie nisze wyżłobione są w skale, gdzie pompowana jest woda morska. Dalej słońce robi swoją robotę i hop – mamy sól. Wystarczy zagrabić. Czary!
Malta to wyspa kotów. Nie zapomnijcie nosić saszetek w plecaku! A jeśli dacie radę wspomóc groszem bezpańskie maltańskie kociaki, to byłoby super – można to zrobić pomagając CSAF Malta.
Malta leży 80 km od Włoch i włoskie wpływy w kuchni widać najlepiej. Praktycznie każdej knajpie dostaniecie pyszne pizze, świetne makarony, zjawiskowe ravioli i kremowe risotta. Zaręczam, że i tak nie zdołacie się oprzeć, więc najlepiej poddać się od razu i wcinać ile wlezie.
4. Rugia
Wkraczamy w chłodniejsze klimaty, bo Rugia to niemiecka wyspa. Jeśli czujecie sentyment do Bałtyku, to powinno Wam się spodobać. Rugia jest sporą wyspą i składa się z licznych półwyspów i zatok. Jest co eksplorować. A do tego ma wszystko, co w nadbałtyckich klimatach najlepsze, plus dużo więcej szyku, a o wiele mniej plastiku. Jest elegancko, ładnie, bezpretensjonalnie i po prostu fajnie. Można? Można.
Co trzeba zrobić na Rugii?
Oczywiście plażować! Plaże na Rugii są przepiękne: piaszczyste, kamieniste, klifowe. Naturalne i dzikie, a nawet jak już są „cywilizowane” w pobliżu miejscowości, to raczej znajdziecie tam eleganckie kosze w stylu retro, a nie Helmutów uprawiających parawaning.
W temacie przyrody warto udać się do Parku Narodowego Jasmund, gdzie z platform można podziwiać kredowe formacje skalne i wysokie nadmorskie klify.
Nie można ominąć uroczych miejscowości jak Binz, Sellin, czy Sassnitz. Są naprawdę śliczne, niemiecki ordnung w najlepszym wydaniu! Koniecznie trzeba przyjrzeć się starym, drewnianym willom w stylu uzdrowiskowym – to prawdziwe perełki architektury.
Wypić elegancką kawę na molo w Sellin, które jest najpiękniejszym molem jakie widziałam.
Odkryć słowiańską przeszłość Rugii. W średniowieczu były to tereny zachodniosłowiańskiego plemienia Ranów. Najsłynniejsze miejsce kultu Ranów, to ośrodek religijny w Arkonie na północnym półwyspie Wittow, ale można poszperać i znaleźć więcej.
Trzeba zobaczyć kompleks Prora. Uprzedzam, że to może zresetować dysk twardy w mózgu. Jest to niedokończony, gigantyczny nazistowski ośrodek wypoczynkowy położony tuż przy plaży. Budynek ma 4,5 km (!) i został zaprojektowany dla 20 000 wzorowych synów i córek III Rzeszy. Obecnie w jednym z segmentów działa schronisko turystyczne – tego nie można odpuścić!
Pozostając w temacie wojennym warto w Sassnitz zerknąć na muzeum – brytyjski podwodny okręt wojenny H.M.S Otus. Mimo, że to zdecydowanie nie babska tematyka, to muszę przyznać, że było to bardzo interesujące zobaczyć jak wyglądało wyposażenie w podwodnej puszce. A Wilka ledwo udało się stamtąd wyciągnąć!
5. Islandia
Islandia jest całkowicie pod redakcją Wilka, ja jeszcze nie byłam, więc oddaję mu głos.
Kolejna propozycja dla osób, którym nie są straszne niższe temperatury. Kraina lodu i ognia – tak najczęściej słyszymy o Islandii. Dla mnie, pomimo jednego (na razie!) w sumie krótkiego pobytu, jest to jedno z najcudowniejszych miejsc jakie odwiedziłem. Co mnie urzekło? To, co zawsze cenię, czyli spokój i brak tłumów turystów. Islandia to kraj wielkości Polski, z całkowitą populacją dużego Polskiego miasta i pod tym względem ta wyspa była dla mnie rajem.
Co trzeba zrobić na Islandii?
Powłóczyć się po Reykiaviku. Miejsce, gdzie stolicę kraju mogę dokładnie obejść w cały dzień na piechotę, to jest to co zdecydowanie lubię. I taki właśnie jest Reykiavik.
Islandia to przede wszystkim przyroda. Warto wynająć auto z napędem 4×4, żeby móc wycisnąć z wyspy jak najwięcej. Jednak najciekawsze miejsca i niżej wymienione atrakcje to tzw. Golden Circle, czyli trasa licząca około 300km, którą rozpoczyna się w Reykjaviku i można przejechać również zwykłym samochodem osobowym.
Islandia słynie z niesamowitych krajobrazów i z pewnością należą do nich wodospady. Dettifoss i Selfoss – to po prostu trzeba zobaczyć. Pomimo, że nie są to wodospady, z których woda płynie z bardzo wysoka, to są to jedne z najpotężniejszych wodospadów w Europie. Wodospad Gullfoss – jeden z najpiękniejszych, jakie widziałem – z wieczną tęczą unoszącą się nad nim.
Strokkur geysir to kolejna wizytówka Islandii, której nie można pominąć. Jest to największy gejzer na wyspie. Wyrzuca słup wody na wysokość 30 m. Po prostu – nieziemskie wrażenie.
Ugotować sobie jajko w gorącej wodzie wydobywającej się z głębi ziemi w strefie źródeł geotermalnych Haukadalur.
Nacieszyć oczy widokami w Parku Narodowym Þingvellir, które mnie, jako osobę lubiącą dziką przyrodę i brak oznak cywilizacji po prostu zwalają z nóg…
Na koniec oczywiście obowiązkowa kąpiel w Blue Lagoon, czyli największej atrakcji turystycznej Islandii, będącej efektem ubocznym elektrowni 🙂 To geotermalne spa z basenami w skałach wulkanicznych. National Geographic umieścił miejsce na swojej liście 25 cudów świata. Ja spędziłem tam cały dzień, pływając w gorącej 39C wodzie i nacierając się błotem krzemionkowym. Chętnie powtórzę!
W letnie miesiące doświadczyć nocy polarnej, czyli… całkowitego braku nocy. A za to od października, a czasami nawet sierpnia, aż do marca warto zapolować na na zorzę polarną.
*
To już wszystkie propozycje. Mamy nadzieję, że udało nam się zachęcić Was do bliższego lub dalszego wypadu, jak nie jesienią to zimą, a jak nie zimą to wiosną 🙂 Dajcie znać, jak wam się podobało? Koniecznie też napiszcie, gdzie najchętniej byście pojechali? A jeśli już byliście w którymś z tych miejsc, to opiszcie swoje wrażenia lub ulubione aktywności. A może polecicie nam w ogóle jakąś inną destynację? Czekamy na komentarze na dole!
Bon voyage!
Lisia Kita i Wilk