Dzień dobry!
Zapraszam na wegański, haul kosmetyczny z TK Maxx’a. Wiadomo, że nie samym jedzeniem i podróżami weganki żyją ;), dlatego na Places and Plants znajdziecie też wpisy o roślinach w kosmetykach i wegańskiej pielęgnacji. Dziś pierwszy z serii babskich wpisów!
Wegańska pielęgnacja to ważny temat. Większość z nas używa i lubi kosmetyki, prawda? Warto poświęcić temu tematowi nieco refleksji i wybierać kosmetyki cruelty – free, a jednocześnie fajne i skuteczne. Niedługo zamieszczę na ten temat szerszy wpis, a na razie pokażę Wam co ciekawego udało mi się we wrześniu upolować 🙂
W TK Maxx’ie bardzo dawno nie byłam, ostatnio wpadłam przelotem i z zaskoczeniem zobaczyłam sporo ciekawych wegańskich marek na półce! Do tej pory było pod tym względem bez zbytniego szału, czasami można było spotkać jakieś pojedyncze perełki. A tym razem niespodzianka – naprawdę spory wybór znanych i zupełnie mi nie znanych marek kosmetyków. Miałam spore rozterki odnośnie wyboru! Zobaczcie co fajnego udało mi się wybrać. Oprócz rzeczy z TK Maxx’a będą jeszcze 3 małe rzeczy z Super Pharm.
Haul kosmetyczny i wegański z TK Maxx’a i Super Pharm.
1. Twelve Botanists After Sun Spray
„Twelve Botanists After Sun Spray” nieznanej mi do tej pory australijskiej marki Organik Botanik firmy Cognescenti. Ostatnio bardzo polubiłam wszelkiej maści hydrolaty, wody i toniki. Tu mamy nawilżający wyciąg z aloesu i ogórka. Niby jest to łagodząca woda po opalaniu, ale ja mam zamiar go stosować jako nawilżający tonik w pielęgnacji codziennej. Przyda się szczególnie jesienią i zimą, kiedy moja skóra szybko się przesusza. Myślę, że sprawdzi się również jako mgiełka przywracająca nawilżenie po zastosowaniu mocno ściągających masek z glinkami.
Na opakowaniu jest informacja, że produkt nie jest testowany na zwierzętach oraz że jest wolny od parabenów. Bardzo dobre opakowanie: ciemna butelka i wygodny atomizer. Produkt jest też bardzo ładny wizualnie – prosta grafika i czcionki. Przypomina mi trochę produkt ze starej apteki. Zobaczymy jak się sprawdzi.
2. Chia Seed Deep Cleansing Hydrating Face Wash
„Chia Seed Deep Cleansing Hydrating Face Wash” firmy The Creme Shop. Produkt koreański, ale „designed in USA” jak jest napisane na opakowaniu i chyba również dystrybuowany na terenie USA, bo adres firmy jest w Los Angeles. Na opakowaniu informacja, ze produkt jest cruelty – free, wolny od parabenów i testowany dermatologicznie. To mój pierwszy kosmetyk z Korei. Wiem, że internet szaleje z zachwytu nad koreańskimi kosmetykami, ale ja nie jestem pewna, czy mam zaufanie do kosmetyków koreańskich? Hmm..? Mam przede wszystkim nadzieję, że są NAPRAWDĘ cruelty – free, a działanie sprawdzę 🙂
Tego produktu jestem bardzo ciekawa. Uwielbiam nasionka chia, ale jak do tej pory używałam ich tylko do picia i jedzenia. Intryguje mnie ich zastosowanie w kosmetyku. Pomyślę chyba nad wykorzystaniem chia w łazience i wykonam chyba kilka prób użycia chia do domowych masek 🙂 Tymczasem nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić jak wygląda głębokie oczyszczanie z chia i po koreańsku 🙂
3. Pierre’s Aphotecary Detoxifying Facial Mask Activated Charcoal
„Detoxifying Facial Mask Activated Charcoal” marki Pierre’s Aphotecary. Produkt produkcji USA firmy International Beauty Haus. Tutaj szczerze mówiąc mam najwięcej wątpliwości. Na opakowaniu znajduje się dowcipna informacja „Tested on people”. Fajnie, ale dla mnie to bynajmniej nie jest równorzędne z „not tested on animals”. Skontaktowałam się w tej sprawie z firmą, odpowiedzieli szybko i dość wyczerpująco, więc na plus. W skrócie: zapewniają, że ich produkt są nie testowane, tłumaczą, że nie mają symboli bo są młodą, rozwijająca się firmą, a odpowiednie symbole i certyfikaty wymagają przejścia procedur, ale zdobycie ich jest ich celem w przyszłości. Mam nadzieję, że to prawda i uczciwe podejście do sprawy. Nie wiem jaka jest specyfika rynku w USA, czy bez klepnięcia przez odpowiednią organizację nie można nawet zamieścić słownie informacji np. cruelty – free? Bo że znaków, symboli i innych królików to wiem. Czy ktoś z czytelniczek/ów się orientuje?
Jeśli chodzi o sam skład to jest bardzo obiecujący, bo na pierwszych miejscach są glinki absorbujące: glinka betonitowa, kaolin, węgiel i błoto z morza martwego oraz olejki z tymianku i rozmarynu działające antyseptycznie. Dla mnie na tym skład mógłby się właściwie kończyć 🙂 Bardzo jestem ciekawa skuteczności tej maski.
4. Skin Blossom Nourishing Face Moisturiser
„Skin Blossom Nourishing Face Moisturiser”. Brytyjski Skin Blossom to pierwsza marka, którą kojarzę, a do tego jest 100% wegańska. Nigdy jeszcze nie próbowałam ich kosmetyków, ale miałam je na liście do przetestowania, więc skoro nadarzyła się okazja, no to hop.
Jest to lekki krem nawilżający do skóry tłustej, normalnej i wrażliwej, składający się w 90 % z organicznych składników m. in. z olejkiem jojoba, masłem shea i aloesem. Oprócz tego w składzie widzę olejek geraniowy, olejek ylang – ylang i olejek lawendowy. Super! Oprócz tego oznaczony jest międzynarodowym znaczkiem Vegan Society, więc nie trzeba się zastanawiać, czy jest odpowiedni, czy nie. Sporo sobie po tym produkcie obiecuję i mam nadzieję, że się nie zawiodę!
Powyższe produkty były z TK Maxx’a, a poniżej 3 drobiazgi z Super Pharm.
5. Naturia Żel do Higieny intymnej z ekstraktem z babki lancetowatej i Naturia Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu.
„Naturia Żel do Higieny intymnej z ekstraktem z babki lancetowatej” i „Naturia Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu” firmy Joanna. Wg wegańskiej listy firm kosmetycznych Kocieuszy, Joanna jest bezpieczną firmą. Kiedyś stosowałam te żele i pamiętam, że byłam zadowolona. Babce lancetowatej i korze dębu mówię też zdecydowane tak. Żele były w bardzo dobrej cenie promocyjnej 2,99 pln za 100 ml. Kupiłam je stricte jako kosmetyki podróżne. Ten rozmiar będzie idealny na dłuższą podróż – mała buteleczka podróżna z Rossmana nie starczała nam na dwie osoby. A w razie czego 100 ml spokojnie przejdzie w bagażu podręcznym. Idealne.
6. Pure Queen Higienic Spray.
„Pure Queen Higienic Spray”. Atomizer z płynem do dezynfekcji. Niby nic specjalnego, ale żel do dezynfekcji ma u mnie stałe miejsce w torebce czy plecaku. Ta wersja bardzo mi się spodobała ze względu na to, że jest w płynie, więc od razu znika i nie zostaje na rękach, a ponadto jest w wygodnym atomizerze. Oprócz tego samo opakowanie ma fajny cienki i długi kształt, więc zmieści się nawet w wąskiej torebce, czy kosmetyczce nie zajmując wiele miejsca. Z tego co producent napisał na opakowaniu, zawiera witaminę E oraz ekstrakt z zielonej herbaty. Zapach kokosowy. Opakowanie ma starczyć aż na 350 aplikacji!
*
To już wszystko. Jak Wam się podobał haul kosmetyczny i taki rodzaj wpisu? Jestem ciekawa, czy próbowaliście którejś z tych marek? Zwracacie w ogóle uwagę na to, czy kosmetyki, które wybieracie są cruelty – free? A jeśli tak, to które są wasze ulubione i co polecacie? Napiszcie koniecznie na dole w komentarzach!