Myślicie może o wyborze miejsc na wakacje last minute w Europie? Jeśli jeszcze nie byliście na urlopie, planujecie kilka dni wolnego, przedłużony weekend albo jesienny wypad i zastanawiacie się „dokąd by tu…?”, to mamy ściągę, która może Wam się przydać. Przedstawiamy pierwszą część zestawienia pięciu ciekawych miejsc, które naszym zdaniem warto zobaczyć. Jest to nasz subiektywny wybór, przetestowany na żywych organizmach. Są to miejsca, naszym zdaniem idealne na wakacje last minute w Europie, a które nas w jakiś sposób zauroczyły, zaintrygowały, albo po prostu czuliśmy się tam super. A w przygotowaniu kolejna część – o wyspach! Stay tuned! Jesteśmy też ciekawi, czy takie opracowanie wam się podoba – napiszcie.
To, co? Ruszamy?
1. Lizbona, Portugalia
Lizbona. Już sam dźwięk tego słowa uruchamia u mnie odruchy Pawłowa i mam ochotę rzucić wszystko i polecieć tam już-teraz-zaraz-natychmiast. W Lizbonie zakochaliśmy się na zabój – i to od pierwszego wrażenia. Potem było tylko lepiej i lepiej. Stolica Portugalii przycupnęła sobie na końcu (europejskiego) świata, z dala od wszystkiego, w sumie ani za wiele o niej nie słychać, ani za dużo nie widać. Gdzie jej do sławy Paryżewa, czy też innych Lądków. A to jest bomba. Czuliśmy się jakbyśmy nocą odkryli skarb pod własnym łóżkiem!
Strzała amora przeszyła nas od razu po przyjeździe, w momencie targania bagaży wieczorową porą po starych lizbońskich uliczkach. Lizbona zaczarowała nas architekturą nadgryzioną zębem czasu, klimatem, kompletnym luzem, południowym podejściem do wszystkiego bez spiny i niesamowicie pozytywną energią. Jakby tego było mało, to 20 minut kolejką podmiejską i jesteśmy na plaży nad oceanem. To miasto, w którym nie da się nudzić – a przynajmniej trzeba by było się naprawdę bardzo postarać i być skończonym malkontentem. A najlepsza wiadomość jest taka, że ze względu na położenie geograficzne, jest tam zawsze ciepło. My w listopadzie ganialiśmy w t-shirtach w pełnym słońcu, a nawet w zimie, kiedy u nas mróz trzeszczy, temperatury w Lizbonie oscylują koło 15C. Czujecie bluesa? Tfu! Fado?
Co trzeba zrobić w Lizbonie:
Łazić bez końca po mieście gubiąc się i odnajdując, a przy okazji poprawiając kondycję, gdyż Lizbona leży na wzgórzach, a lizbońskie uliczki to nieustanna wędrówka w górę i w dół. Odpocząć na punkcie widokowym.
Wypróbować zabytkowe windy i kolejki na wyższe poziomy miasta. Dzięki temu można odpuścić sobie kilkaset kolejnych schodów.
Przejechać się kultowym, oldschoolowym tramwajem nr. 28 z drewnianym wnętrzem, który robi sympatyczną rundkę po centrum.
Powłóczyć się za dnia i w nocy po historycznych, najstarszych dzielnicach: Alfamie i Mourarii, gdzie narodziło się tęskne fado. Dla lepszego efektu warto w tym czasie słuchać Madredeusa lub Amalii Rodrigues.
Wypatrywać na mieście słynnych biało – niebieskich płytek azulejos. Level up – dokształcić się w tym temacie w Muzeum Azulejos.
Zwiedzić zabytki – Zamek św. Jerzego, Klasztor Hieronimitów i kościoły. I sto innych. Warto. Zachwyt.
Wybrać się na kryty targ Mercado da Ribeira. To ogromna XIX wieczna hala kryjąca targ warzywny i owocowy, targ rybny, w niektóre dni targ staroci oraz jeszcze jedno nieziemskie miejsce. Halę restauracyjną Time Out. Time Out skupia kilkadziesiąt punktów gastronomicznych z najróżniejszym jedzeniem, są również dziuple najlepszych portugalskich szefów kuchni. Lubisz dobre jedzenie? Musisz tam być.
Zjeść Pimientos de Padron, czyli smażone na oliwie małe zielone papryczki oprószone solą morską. Niby pochodzą z Hiszpanii, ale my tu się w nich zakochaliśmy. Pyszne i wegańskie. Podejrzewam, że być może jestem od nich uzależniona. Można je zamówić w Time Out. Zaliczone 2 punkty w 1.
Zjeść pieczone kasztany na ulicy. Tylko sprawdź kiedy jest sezon!
Wpaść do barku dla miejscowych na szybkiego kielonka likieru Ginjinha, czyli portugalskiej wiśniówki. Jak zobaczycie dziuplę 2×3 metry z alkoholami, Matką Boską na ścianie i wąsatym Portugalczykiem – to to jest to miejsce, którego szukamy.
Pojechać na plażę nad Oceanem Atlantyckim.
2. Czarnogóra
Czarnogóra to przepiękny kraj, który łączy w sobie to, co najlepsze. Udane wakacje last minute gwarantowane. Ma wszystkie uroki kraju śródziemnomorskiego: położenie nad Adriatykiem, niesamowitą przyrodę (której zazdroszczą jej kraje ościenne), historyczne miasteczka z klimatycznymi starówkami oraz wyczuwalne wpływy kultury bałkańskiej. Ale przede wszystkim, jak na tak bogatą ofertę, Czarnogóra jest jeszcze stosunkowo mało skomercjalizowana i nie tak zadeptana jak sąsiednia Chorwacja. Perełka po prostu.
Co trzeba zrobić w Czarnogórze?
Wybrać się w góry Dynarskie do Parku Narodowego Durmitor. Cisza, pustka, nieskalane przestrzenie i malownicze panoramy. Esencja piękna, harmonii i spokoju.
Zrobić wyprawę z piknikiem dookoła Czarnego Jeziora.
W wąwozie rzeki Tara ustalić, czy ma ona kolor turkusowy, szmaragdowy czy seledynowy.
Pojechać nad przepiękne i największe jezioro na Bałkanach, czyli Jezioro Szkoderskie. Naprawdę zwala z nóg, a widoki jak nigdzie indziej. Zamierzamy tam wrócić i zamelinować się na dłużej.
Zjechać na wybrzeże Adriatyku, po drodze podziwiając bałkańskie fiordy, czyli Bokę Kotorską. Potem dla odmiany zanurzyć w historii i pogubić się w zaułkach kamiennych starówek Herceg Novi, Kotoru, Budvy, Baru i Ulcinj.
Jak będziecie w Kotorze to zajrzyjcie do Katedry Świętego Tryfona (słyszeliście o takim świętym?), a właściwie to koniecznie na górę do muzeum, obejrzeć relikwiarze ze szczątkami chyba wszystkich możliwych świętych. Szok murowany.
Powłóczyć się po malowniczych ruinach Starego Baru. Tylko przeczytajcie jego historię.
Wybrać się do Ulcinj i dalej, na najdłuższą, trzynastokilometrową plażę, zwaną Wielką Plażą, która ciągnie się aż do Albanii. Wynająć sobie na tej plaży łoże z baldachimem i byczyć się jak nigdy w życiu, zajadając cieplutkie, świeże pączki domowej roboty, robione przez żonę pana, które właśnie pokrzykując sprzedaje je na plaży. Mimo, że Ulcinj to miasteczko, gdzie ze względu na bliskość Albanii jest więcej widocznych wpływów islamu i bez problemu możemy kupić sobie Koran na deptaku, to jednocześnie możemy się wybrać na plażę nudystów. Takie jaja.
3. Słowenia
Słowenia to malutkie państewko, które schowało się u podnóża Alp pomiędzy większymi graczami w regionie i wydaje się, że specjalnie nie wychyla nosa. Jest to kraj mało znany, położony między Włochami, Austrią, Węgrami i Chorwacją, więc najczęściej jest po prostu pomijany w wyjazdowych planach i traktowany najwyżej jako szybki transfer autostradą w drodze na Chorwację czy do Włoch. Błąd taktyczny, bo naszym zdaniem, to jedno z lepszych miejsc na wakacje last minute, albo jesienną wycieczkę. Jak się bowiem okazuje, Słowenia to kraj owszem może mały, ale mający bardzo wiele do zaoferowania. Co najlepsze, to tylko 11 godzin samochodem z Polski, więc nadaje się nawet na bardzo spontaniczny wypad.
My odwiedziliśmy Słowenię na początku maja. Wtedy nad Adriatykiem było już ciepło i można było skusić się na kąpiel, a w górach nadal leżał śnieg – i wiecie co? Było tak, ze rano spacerowaliśmy nad morzem w bluzkach z krótkim rękawkiem, a popołudniu byliśmy wysoko w górach, gdzie miejscami w wyższych partiach gór śnieg był nawet po szyję. A potem znowu w niższych dolinach śmigaliśmy po słonecznych, soczyście zielonych alpejskich łąkach. Oba te miejsca dzieli tylko niewiele ponad 200km! Słowenia to przede wszystkim kraj z niesamowitą przyrodą. Chociaż ma też oczywiście piękne zabytki, to jednak natura w Słowenii urzeka najbardziej. Alpy, wybrzeże Adriatyku, niesamowite jaskinie, lasy, jeziora i rzeki, a do tego mnóstwo szlaków do pieszych wędrówek. To tylko ułamek tego, co oferuje Słowenia – my spędziliśmy tu 9 dni myśląc ze będzie aż nadto, a okazało się, że się grubo pomyliliśmy – to małe Państwo oferuje tak wiele, że na pewno wrócimy tu niebawem.
Co trzeba zrobić w Słowenii?
Słowenia to tylko troszkę ponad 40km wybrzeża, więc niby nic, ale jednak coś. Polecamy wybrać się do małego, uroczego Piranu położonego malowniczo na cyplu. W maju nie było jeszcze zbyt dużo turystów, więc szwendanie się zaułkami starówki było niesamowite i bardzo klimatyczne. Pasty z sosem z grzybami porcini (po naszemu: prawdziwkami) i truflami, z widokiem na zachód słońca nad Adriatykiem też nie jada się codziennie, prawda? A jak wam się jednak znudzi, to można jeszcze w 2,5 h wyskoczyć promem do Wenecji.
Zobaczyć nieziemskie słoweńskie jaskinie. Wizyta w jaskinii podczas wypadu tutaj to absolutny must. Nawet jeśli wydaje wam się, że to nie jest temat, który was zbytnio interesuje. Nas interesuje bardzo i widzieliśmy już sporo spektakularnych jaskiń, ale po wizycie w słoweńskiej Postojnej zbieraliśmy szczękę przez kilka kolejnych dni. Podobno jest ona bardziej komercyjna niż inne, ale na nas i tak wywarła porażające wrażenie swoją wielkością i pięknem. Jest tam 20 km podziemnych sal i korytarzy, z czego część trasy pokonuje się pędzącą kolejką. Tak, dobrze czytacie – kolejką pod ziemią. Formacje jakie tam zobaczycie wyglądają jak z jakiegoś magicznego równoległego świata. My odwiedziliśmy tylko Postojną i na pewno wrócimy po więcej.
Spędzić trochę czasu w towarzystwie krystalicznie czystych polodowcowych jezior, które są wizytówką Słowenii. Najsłynniejsze jest Jezioro Bled – rzeczywiście bardzo malownicze, ale nas jeszcze bardziej urzekło oddalone o 20km Jezioro Bohinjsko. Położone jest ono na terenie Parku Narodowego Triglav i dużo mniej skomercjalizowane niż Bled. Polecamy wziąć jedzenie do plecaka i wybrać się na całodzienny spacer dookoła Bohinijsko z przystankami na pikniki i grzanie kości w alpejskim słońcu. Niesamowicie relaksująca wyprawa.
Zdobyć Alpy. Alpy Julijskie z najwyższym szczytem Triglav – symbolem Słowenii – urzekły nas widokami, łąkami jak z reklam, a przede wszystkim znakomicie wyznaczonymi trasami do pieszych wędrówek. Następnym razem ostro ruszamy w góry.
Wybrać się w wąwozy Vintgar i Tolmin z szalejącymi górskimi potokami z prawdziwego zdarzenia. Kolejne cudowne miejsca na wędrówki, gdzie człowiek zapomina o cywilizowanym świecie i chłonie niesamowitą przyrodę.
Zwiedzić Zamek Predejama. Widzieliście kiedyś zamek przyklejony do ściany skalnej, którego tylne pomieszczenia są po prostu wydrążonymi w skale jaskiniami?
Odwiedzić też miasta. Ljubljana – stolica jest malutka. Musicie to zobaczyć – nigdy nie widziałam tak małego miasteczka o randze stolicy państwa. Nie mniej jednak trzeba przyznać jest pełna uroku i sporo się tam dzieje. W miasteczkach Maribor i Ptuj ze starą zabudową warto zatrzymać się chociaż na trochę.
Jedzenie. Jest pyszne i na wysokim poziomie. Słoweńcy z jedzenia żartów sobie nie robią. Kuchnia słoweńska ze względu na położenie pomiędzy odrębnymi kulturowo krajami łączy w sobie kuchnię włoską, cięższe smaki austro – węgierskie oraz wpływy chorwacko – bałkańskie.
4. Rumunia
Rumunia to nasza kolejna miłość od pierwszego wejrzenia, która wciąż płonie. Jest tam coś takiego, że człowiek albo wyjeżdża ze wzruszeniem ramion (mniejszość), albo wyjeżdża zupełnie zauroczony (większość). A najgorsze, że nie bardzo potrafi uzasadnić dlaczego. No, ale spróbujemy.
Po pierwsze i wbrew temu, co się wydaje laikom, którzy nigdy tam nie byli, Rumunia nie jest zacofanym ciemnogrodem. Historyczna kraina Siedmiogrodu, czyli Transywania – tak, jest coś takiego, ale to zupełnie coś innego niż ciemnogród. Naszym zdaniem Rumunia całkiem nieźle sobie radzi. Do zacofania i ciemnogrodu jest tam daleko, a jeśli mieliście takie stereotypowe myśli, to będziecie mocno zaskoczeni. Po drugie, w Rumunii nie mieszkają sami Cyganie, tylko mieszkają tam Rumuni, a Romowie to tylko 2,5% populacji.
Rumunia jest trochę jak fascynująca kobieta. Piękna, oryginalna, pełna tajemnic, bogata w historię, kolorowy folklor i urzekającą przyrodę. Taka, z którą chcesz spędzić wakacje last minute i nie będziesz się nudzić. W Rumunii są Karpaty, gdzie można połazić po górach, albo pokusić się o wycieczkę śladami hrabiego Drakuli. Jest wybrzeże Morza Czarnego. Jest Dunaj i jego delta. Są śliczne średniowieczne miasteczka. Jest fascynująca, choć nadgryziona zębem czasu stolica. I to wszystko już dwanaście godzin jazdy od Polski. Byliśmy nie raz i jak bumerang wrócimy nie raz.
Co trzeba zrobić w Rumunii?
Naszym ulubionym regionem jest historyczny Marmarosz, kraina leżąca najbliżej Polski. Słynie z drewnianych malowanych cerkwi, drewnianych wiosek, zachowanego folkloru i wesołego cmentarza. Gdzie jak nie tu zobaczycie na wsiach babcie w rozkloszowanych, ludowych prawie „miniówach” jak z teledysku Donatana? Warto zwrócić też uwagę na ogromne, rzeźbione drewniane bramy prowadzące do obejść. Coś pięknego. Jeździsz po lasach, polach, wsiach, czasem zajedziesz do Baia Mare lub Satu Mare, odwiedzisz świętych w cerkwi, miniesz wóz cygański, albo konia na drodze. Jeździsz, a im dłużej jeździsz, tym mniej ci się chce wyjeżdżać.
Koniecznie trzeba odwiedzić wesoły cmentarz w Sapancie. Jedyny taki! To jest punkt obowiązkowy. Nagrobki pomalowane na możliwie najbardziej jaskrawe kolory, z obrazkami rodzajowymi przedstawiającymi scenki czym też się denat za życia zajmował, z czego słynął, był znany, tudzież jak umarł. Niektóre są uroczo dwuznaczne np. mamy pijaka dookoła pustych butelek, mamy Pana, który strzyże owcę, ale dzięki zdolnościom artystycznym malarza, wygląda jakby uprawiał z nią seks. I całe rzesze ludzi, którzy się topią, są rozjeżdżani przez auta, albo giną na sto innych sposobów. Wszystko bardzo humorystycznie, ale nie bez nostalgii ujęte, a do tego pod tym wypisane są humorystyczne wierszyki. W to ostatnie na razie musimy uwierzyć na słowo, ale mamy zamiar je rozszyfrować z jakimś tłumaczem następnym razem. Podobno można się nieźle pośmiać. Musi być na smutno? Nie musi.
Po wizycie na cmentarzu trzeba kupić sobie ręcznie tkany maramorski dywan. Tak – pod cmentarzem sprzedają dywany. Dobre ceny, a takich wzorów i jaskrawych kolorów nie zobaczycie nigdzie indziej – nawet po LSD. Do odważnych świat należy! No i trzeba wspierać rękodzieło!
Pojechać w Karpaty, po drodze oglądając kolejne drewniane, malowane cerkwie i podziwiając prawosławne ikony. Te góry to właściwie temat na osobną opowieść. My na razie liznęliśmy czubek góry lodowej w tym temacie. Na pewno trzeba przejechać najwyżej położonymi i najpiękniejszymi malowniczymi serpentynami Karpat, czyli Transalpiną i Drogą Transfogarską. To są widoki, które zostaną z wami na zawsze.
Do upadłego zwiedzać urocze, średniowieczne rumuńskie miasteczka. Jedno ładniejsze od drugiego, zaskakująco zadbane i klimatyczne. Brasov, Sighisoara, Timisoara i Sybin to podstawa.
Po drodze wypatrywać wiosek bogatych Romów z takimi pałacami i rezydencjami, że oko bieleje. Wyobraźcie sobie mariaż pałacu z Disneya z domkiem z piernika. Jak zobaczycie coś takiego, to na 99% o tym właśnie mówimy.
Koniecznie trzeba zarezerwować sobie co najmniej trzy dni na zwiedzanie zaułków Bukaresztu. Stolica Rumunii w okresie międzywojennym zwana była Małym Paryżem. Dla mnie wciąż ma taki urok, może nieco nadgryziony zębem czasu i kłem komunizmu, ale to właśnie lubię. Jest klimat. Punktem absolutnie obowiązkowym jest zobaczenie świadectwa „wizjonerstwa” dyktatora Nicolae Ceausescu, czyli gigantycznego Pałacu Parlamentu. Warto chwilę podumać nad faktem, że Nicolae w ramach wprowadzania w życie swoich idei, rozkazał wyburzyć większą część historycznej części Bukaresztu i przesiedlić dziesiątki tysięcy ludzi.
W knajpie dla miejscowych zamówić mamałygę, czyli gęstą kaszę kukurydzianą (w wersji wegańskiej zamówcie bez sera i śmietany, tylko z oliwą i sałatką). Wielce prawdopodobne, że dostaniecie wielką michę z gigantyczną, chyba półkilową porcją kaszy jak dla karpackiego niedźwiedzia. Po zjedzeniu jednej czwartej, będziecie najedzeni przez najbliższy tydzień. Bardzo ekonomicznie!
5. Łotwa
Tym razem na wakacje last minute kierujemy się na północny wschód Europy. Łotwa jest miejscem, o których większość z was nie pomyślałaby nawet w kategoriach „wakacje”. Błąd. Jak sądzę, Łotwa jest chyba po prostu za mało wypromowana, a szkoda. A może to i lepiej? Kraj ten zapamiętaliśmy przed wszystkim ze względu na wspaniałą przyrodę, ogromny szacunek i dbałość o naturę, czystość oraz piękne zabytki i architekturę. I jeszcze coś. Cudowne wybrzeże Bałtyku. Myślę, że Łotwa ma porównywalnie długą linię brzegową jak Polska, może ciut dłuższą, a bez problemu znajdziecie puste, dzikie plaże nawet w szczycie sezonu. Idealne na wakacje last minute. To wszystko w zasięgu 9h jazdy autem z Warszawy.
Co trzeba zrobić na Łotwie?
Pojechać nad Bałtyk posiedzieć na pięknych i pustych plażach, np. koło klifów w Jurkalne, nucąc pod nosem „morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew… „. Parawaningu niestety brak, więc nie bądźcie rozczarowani! Dla zmiany nastroju warto zobaczyć też najbardziej znany kurort – Jurmałę, która od XVIII wieku była uzdrowiskową i letniskową miejscowością śmietanki towarzyskiej Rygi. Zwróćcie uwagę na wspaniałą architekturę starych, drewnianych willi letniskowych.
Z Jurmały jest rzut beretem do Rygi, gdzie warto zatrzymać się na dwa dni. Jest tam śliczna starówka i sporo zabytków do zobaczenia. A wieczorową porą Ryga okazuje się być jeszcze bardziej klimatyczną i żyjącą stolicą. Nie będziecie się nudzić.
Pojeździć po kraju tropem historycznym. Po drodze spotkacie pałace, zamki, opuszczone kościoły, opuszczone i zamieszkałe dwory, ruiny starych młynów, urocze miasteczka oraz sporo tradycyjnej architektury drewnianej na wsiach. Warto zobaczyć Pałac Jelgawa, zerknąć na Zamek Jaunpils, połazić po ruinach zamku Dobele, czy Dworu Eleja. Ale tym, co naprawdę koniecznie musicie jest…
Zwiedzić barokowy pałac Rundale. Nawet, jeśli nieszczególnie was porywają pałace, uwierzcie mi – warto. To chyba najpiękniejszy pałac, jaki widziałam, a widziałam ich bardzo dużo. Nie bez powodu zwany jest łotewskim Wersalem – i chyba tylko prawdziwy Wersal może go wyprzedzić w moim rankingu. Jego wnętrza to jedno cacko z dziurką za drugim i och i ach na każdym kroku. A na zewnątrz piękne ogrody.
Architekturę wiejską możecie z kolei podziwiać w rewelacyjnie prowadzonym i co najważniejsze – żywym skansenie, czyli Muzeum Etnograficznym Brivdabas. Znowu – to chyba najlepszy skansen, w jakim byłam (a jestem skansenomaniaczką, więc wiem, co mówię). Chałupy ożywione mieszkańcami, tu robią chleb, tam tłuką masło, karczma z jedzeniem i sprzedawcy prawdziwego rękodzieła. Kupiliśmy tam od Pani w bieli (którą widzicie na zdjęciu) tradycyjne, ludowe łotewskie łapacze duchów ze słomy, które do dziś wiszą u nas w sypialni i w aucie. Tylko nie wiemy jak sprawdzić, czy coś się złapało.
Łotwa to też, a raczej przede wszystkim, jak napisaliśmy we wstępie – natura. Bałtyk, ale i lasy, rzeki, jeziora i rezerwaty. Ledwo liznęliśmy temat i wracamy po więcej. Na pewno warto zobaczyć najszerszy (i chyba też najniższy) wodospad w Europie czyli wodospad Venta.
Drugą nieco nieoczywistą atrakcją, którą bardzo polecamy jest Tervete Nature Park. Jest to ogromny teren zasiedlony przez fantastyczne postaci z powieści łotewskiej autorki Anny Brigadere. Mamy wykreowany bajkowy świat – wioski krasnali, krainę grzybów, stworki i potworki, chatę wiedźmy i inne cuda na kiju, a te wszystkie imaginacje i postaci widzimy bez żadnych halucynogennych wspomagaczy! Wszystko gustownie wyrzeźbione w drewnie i rozmieszczone po lesie. Warto tam być w dzień powszedni, kiedy jest mniej dzieci, żeby mieć więcej dla siebie. My łaziliśmy calutki dzień odkrywając nowe rzeczy i bawiąc się jak stare konie, a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego. Cudowny powrót do dzieciństwa. Bajka!
The End
To już wszystko, co dla was przygotowaliśmy. Mamy nadzieję, że pomogliśmy wybrać coś na wakacje last minute, albo i first minute. Jak wam się podobało takie zestawienie i które miejsca? A może byliście już w tych miejscach, macie coś do dodania i polecicie coś jeszcze? Chętnie się dowiemy. Napiszcie w komentarzach!
A w przygotowaniu zestawienie ciekawych wysp. Stay tuned!
Miłego dnia! Lisia Kita i Wilk