Jesteśmy po drugim dniu 14 – dniowej kwarantanny po powrocie z podróży do Omanu. Ten tydzień w Omanie to był tydzień, który zmienił świat w okół nas, zmienił właściwie wszystko. Gdy wyjeżdżaliśmy, jeszcze nic się w Polsce nie działo. Wylecieliśmy w ostatniej chwili względnej normalności. Gdy wróciliśmy Polska i świat wyglądają zupełnie inaczej. Po bardzo stresującym powrocie co nie co odpoczęliśmy, odespaliśmy, odetchnęliśmy psychicznie, więc czas się podzielić kilkoma spostrzeżeniami odnośnie działania systemu. Na zdjęciu głównym moje henna zrobiona ostatniego dnia w Omanie – jak widać wirus już mi tak wszedł, że nawet nieświadomie go namalowałam…
Ostatnie dni przed epidemią
To był wyjazd inny niż nasze podróże – nie tak jak zazwyczaj – samodzielny z plecakami, tylko był to wyjazd all inclusive z biurem podróży i nazwijmy to – na pół służbowy.
Przed wyjazdem byłam całkowicie rozdarta, czy jechać, czy nie jechać. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że intuicja podpowiadała mi, żeby nie jechać. Przeczuwałam co się kroi. Tylko, że chyba tylko ja jedna. Wtedy wszyscy bagatelizowali sytuację, choć już wiadomo było co dzieje się w Chinach i we Włoszech. Były też już pierwsze przypadki koronawirusa w zachodniej Polsce. Walenie mnie młotkiem po głowie przez intuicję i stres był tak silny, że aż dostałam okropnej migreny przed wyjazdem. Takiej, jakiej nie miałam od miesięcy, roku albo i dłużej – właśnie, nawet nie pamiętam kiedy aż tak mnie bolało.
Sęk w tym, że w dniu wyjazdu nikt tego nie widział w taki sposób oprócz mnie. Przeczuwałam jak to się potoczy – czysta biologia i matematyka. Tylko nie wiedziałam, że w takim tempie. Ale sytuacja w Polsce była dopiero na starcie i wszyscy z rządem na czele, a na bliskich kończąc utrzymywali, że: to taka grypa, zwykła grypa ma większą śmiertelność, nie ma zagrożenia, nic się nie dzieje, bez przesady. Mechanizm wyparcia działający na pełnych obrotach. W końcu dałam się przekonać, że to taka grypa, to nic takiego itp, itd.
Ba. Niektórzy tak mówią nawet dziś.
Według mnie, to wtedy, a nawet wcześniej to już był czas na reakcje rządu, które pojawiły się dopiero kilka dni później. To już był czas na nie realizowanie takiego wyjazdu przez biuro podróży. Natomiast też ich rozumiem, że go nie odwołali – no bo przecież rząd mówi, że nic się nie dzieje…
Podjęliśmy decyzję, że jedziemy. Wyjazd służbowy, zobowiązania. Nie byliśmy w stanie realnie ocenić, co będzie dla nas lepsze, a co gorsze. Bo była też druga strona medalu. W sytuacji zbliżającej się wielkimi krokami epidemii wyjazd do Omanu, do jednego z najbardziej tam odludnych, pustynnych rejonów, który zamieszkuje ok 425 tyś osób nie wydawał się do końca takim głupim pomysłem. Do tego w dniu naszego wyjazdu Oman miał bodajże 2 zachorowania i to w części kraju oddalonej od naszego miejsca pobytu o ponad 1 tysiąc kilometrów.
Alternatywą do tego było „normalne” funkcjonowanie w Polsce, gdzie „nic się nie dzieje”. Czyli w przypadku Wilka chodzenie do biura w Mordorze przy Metrze Dw. Gdański. A w moim przypadku: chodzenie do pracy w korpo w ogromnym biurowcu, w którym codziennie pracuje z kilkanaście narodowości (i ci ludzie podróżują), poruszanie się w samym centrum Warszawy, dwa razy dziennie jeżdżenie metrem w godzinach szczytu, praca w open space z 30 osobami i korzystanie z kuchni, kubków, talerzy, sztućców i łazienek wspólnie z setką osób jak nie więcej. Wtedy nie było mowy o pracy zdalnej na życzenie, bo my mamy lęki przed niegroźnym wirusem i wizje, że będzie się źle działo…
W poniedziałek 9 marca polecieliśmy.
Podróż Polska – Oman
Jest 9 marca, we Włoszech koronawirus już szaleje, u nas zaczynają się pierwsze niepokojące sygnały, fale najazdów na sklepy, znikają żele antybakteryjne i mydła,jest mowa o higienie, myciu rąk, środkach ostrożności.
Tymczasem na lotnisku Chopina w Warszawie zero prewencji, zero jakichkolwiek zabezpieczeń. Żeby chociaż dozowniki z żelem antybakteryjnym postawili! Nic. Ale to nic, to jeszcze nic. Ludzie przylatujący mieszają się z odlatującymi, kolejki do odpraw bagażowych, kolejki do kontroli bezpieczeństwa, kolejki do bramek – wszystko beż żadnych nowych wytycznych, choćby zachowania odstępów, wszyscy standardowo jeden na drugim. Kolejna sprawa – personel lotniska bez kompletnie żadnej ochrony, zero maseczek, czy rękawiczek.
Idę do toalety. Kolejka z sześć kobiet w malutkim pomieszczeniu. Ubikacja brudna jak na Dworcu Wschodnim w latach 90′. Brak papieru toaletowego. Dobrze, że mam saszetkę biodrową i własne chusteczki.
Lecimy czarterem włoskich linii. Włoskich podkreślam. Zero zabezpieczeń, zero maseczek, czy rękawiczek.
10 marca lądujemy w Omanie, na zadupiu na południu kraju, ponad 1 tysiąc kilometrów od stolicy, gdzie są dwa zdiagnozowane przypadki. Na lotnisku w Omanie cały personel ma rękawiczki i maski. Jesteśmy poproszeni o wypełnienie szczegółowych kart z informacją medyczną w związku z koronawirusem, trzeba wpisać m.in. czy było się w Chinach lub Włoszech i jakim innym kraju jeszcze ostatnio oraz adres w Omanie i telefon, żeby można było w razie czego daną osobę zlokalizować. Następnie podchodzimy do kontroli, pytania oraz przechodzimy przez termowizyjny pomiar temperatury całego ciała. Dopiero po tej procedurze możemy udać się do kontroli paszportowej.
Wrażenie mam takie, że przyleciałam z zaścianka do cywilizowanego kraju, który podchodzi do sprawy dużo bardziej poważnie i dba o swoich obywateli.
Pobyt w Omanie
Sam pobyt w Omanie to kompletne rozdwojenie.
Z jednej strony rajskie miejsce, słońce, turkusowy Ocean Indyjski, wygodny hotel z all inclusive pod palmami, w którym nam niczego nie brakowało, zwiedzanie pięknych i ciekawych miejsc.
Z drugiej strony zacieśniająca się obręcz epidemii. Dwa dni po naszym wylocie rząd wprowadza stan zagrożenia epidemicznego. Codziennie czytamy wieści z kraju o kolejnych zaostrzeniach, koronawirusie i wszyscy wymienianiają się newsami. Koronawirus jest tematem rozmów numer jeden przez 90% czasu. Śledzimy wiadomości polskie, omańskie i WHO. Niepokój i potworny stres. Demony wypełzające nocą.
Ja doświadczałam całego wachlarza skrajnych emocji. Inni goście hotelowi też reagowali bardzo różnie – od całkowitego wypierania zagrożenia, faktów i nie przyjmowania realiów do świadomości, heheszki, nabijanie się i chojrakowanie, po permanentny stres, lęki, a nawet ataki paniki. Niektórzy ludzie bali się o swoje rodziny pozostawione w Polsce, o powrót, a niektórzy przez dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość związaną z wirusem musieli już z Omanu podejmować trudne decyzje biznesowe.
My baliśmy się, o bliskich, o to czy uda nam się wrócić, a czy może sułtan Omanu wcześniej zamknie nas na kwarantannę w hotelu i otoczy wojskiem? Zastanawialiśmy się czy ktoś z nas, z gości hotelu, albo personelu nie jest chory? Zwłaszcza, że w hotelu, oprócz pokaźnej grupy Polaków, mieliśmy kontakt z Niemcami, Czechami i kilkoma innymi nacjami w mniejszych reprezentacjach, a kolejne grupy jeszcze dojeżdżały do ostatniej chwili mimo już wtedy poważnej sytuacji w Europie.
Niesamowite było obserwować, do jakiego stopnia, w tych pięknych okolicznościach przyrody, do ludzi nie docierała powaga sytuacji. To był przepiękny przykład jak silnie funkcjonuje u ludzi gadzi mózg, czyli pień mózgu i wypiera informacje, które mają kluczowe znaczenie dla organizmu. Czyli mózg gadzi nie rejestruje namacalnego zagrożenia, więc nic się nie dzieje, nic mi się nie wali na głowę, nie rejestruje zagrożenia tu i teraz – bo leżę pod palmą, piję drinka i w ogóle jest luzik. Nie dość, że i tak wszyscy mieliśmy jedno wielkie korona – party w hotelu, to w momencie gdy już wiadomo było jak sprawa jest poważna, kiedy już nawet w Polsce już wszystko zamykali i zakazywali zbliżania się do siebie na metr, wiele osób zachowywało się totalnie beztrosko nie zachowując nawet podstaw i minimum rozwagi. Tylko niektórzy martwili się bardziej i starali się nie kusić losu. A oprócz typowych zakupów z podróży leciały do kosza w markecie mydła, żele i chusteczki antybakteryjne, odkażacze i rękawiczki.
Powrót Oman – Polska
Powrót odbywaliśmy w nocy z poniedziałku 16 na 17 marca 2020 roku, czyli wtedy kiedy epidemia była w rozkwicie, pozamykane praktycznie wszystko i wiedzieliśmy, że po powrocie czeka nas czternastodniowa kwarantanna ze względu na zagrożenie, które stwarzamy. Tymczasem:
Na pewnie ponad dwustu pasażerów naszego lotu, tylko my i chyba z 6 innych osób miało na sobie maseczki. Co więcej – niektóre osoby w kolejce nabijały się z osób w maseczkach.
Na lotnisku w Omanie służby graniczne miały maseczki i rękawiczki. Po odprawie bagażowej rozdawano nam maseczki (my akurat mieliśmy swoje). Co prawda nie wiem dlaczego dopiero po przejściu odprawy, a nie na wejściu na lotnisko, ale dobre i to. Niestety, chyba wszystkie osoby i tak zaraz pozdejmowały te maseczki, w samolocie tylko my i te co wcześniej osoby miały dalej zasłonięte usta i nos…
W samolocie wiele osób pokasływało i kichało. Nie muszę chyba też mówić, że w samolocie odległość między pasażerami wynosi zdecydowanie mniej niż zalecany już w tym czasie przez Główny Inspektorat Sanitarny minimum 1 metr w kontaktach między ludźmi. A dziś nawet czytałam informację, że osoba zakażona jest w stanie zakażać ludzi na odległość nawet 4,5 metra…
Nasz lot czarterowy obsługiwały tak jak poprzednio linie włoskie linie. Tym razem bez bólu głowy, przyjrzałam się uważniejszym okiem. Totalny syf – na dnie w kieszeniach foteli warstwa brudu, kurzu, okruchów po poprzednich pasażerach i buk wie co jeszcze – jak nic zasoby z kilku tygodni. Niedokładnie wyczyszczony stolik. W toalecie pokładowej w kątach i w kancie gruba warstwa zmumifikowanego brudu. Włoska obsługa pokładowa poddenerwowana (dowiedzieliśmy się potem, że podobno powinni być w domu i ściągnęli ich na ten lot w ostatniej chwili). Obsługiwała nas bez maseczek i rękawiczek. Przypominam, że to personel, który ma kontakt z setkami jak nie tysiącami ludzi dziennie, porusza się x razy między ponad dwustoma pasażerami i dotyka naszego picia i jedzenia!
Zamiast lecieć bezpośrednio jak w locie do Omanu, w drodze powrotnej została zmieniona trasa i polecieliśmy z lądowaniem i postojem w Egipcie. Bez żadnej informacji co, po co i dlaczego. Przez to nasz bezpośredni lot do Omanu trwał 7 h, a powrót aż 11 h. W Egipcie zmienił się personel pokładowy na inny włoski, tym razem w maseczkach i rękawiczkach.
Wiedzieliśmy już z doniesień medialnych, że w Polsce czeka nas sprawdzanie i kwarantanna. Przed lądowaniem kazano wypełnić nam formularze lokalizacyjne z danymi osobowymi i kontaktowymi, osobami towarzyszącymi, miejscem na którym się siedziało etc.
Po wylądowaniu na lotnisku Chopina w Warszawie kazano nam zostać w samolocie. Po chwili wkroczyło Wojsko Obrony Terytorialnej w maseczkach i rękawiczkach i rozpoczęła się procedura pomiaru temperatury pasażerów i zapisywania jej na wcześniej wypełnionych formularzach. Okazało się, że chyba kilka osób ma temperaturę i zostało zatrzymanych. Jeden pan zemdlał w rękawie wychodząc z samolotu.
Przez chwilę pomyślałam, że dużo za późno, ale w końcu coś się dzieje.
Następnie czekała nas odprawa paszportowa na opustoszałym lotnisku Chopina i… tutaj niespodzianka! Służby celne obsługiwały nas, czyli osoby, które zaraz idą na kwarantannę i są zdefiniowanym potencjalnym zagrożeniem, bez maseczek i rękawiczek! A między blatem a szybą jest szpara chyba ze 30 cm i stojąc przy okienku jest się w odległości ok max pół metra od celnika. Celnik gołymi rękami dotyka setek paszportów…
Jestem porażona „opieką systemu”…
Zapisują nasze dane, adresy na kwarantannę i pobieramy dwa formularze co robić, a czego nie robić na kwarantannie. Schodzimy po bagaże. Po drodze mija nas sprzątaczka z wózkiem. Oczywiście bez rękawiczek i maseczki. Ta Pani sprząta toalety, gdzie setki, czy tysiące osób wracających ze wszystkich części globu w czasie pandemii, być może zarażonych, a przynajmniej potencjalnie zarażonych, korzysta z ubikacji, myje ręce, twarz i zęby po podróży.
Bagaż odebrany, początek czternastodniowej kwarantanny. Ale jakoś trzeba się jeszcze dostać do domu w Grodzisku! Nie posiadamy auta, a okazuje się, że lotnisko zostało najwyraźniej wyłączone ze strefy Panka na czas epidemii. Co mamy zrobić?! Jechać uberem, taksówką, a może pociągiem do Dworca Śródmieście i stamtąd Kolejami Mazowieckimi do Grodziska?
W międzyczasie podjeżdża do nas taksówka i chce nas zabrać! Ale… jak to?!
Tyłek ratuje nam poznana na wyjeździe dziewczyna (jeszcze raz dziękujemy!!!), po którą przyjeżdża mąż. Zgarniają nas i odwożą do domu. Mąż nota bene kilka dni wcześniej wrócił dalekiej podróży, z przesiadką w Niemczech i nie przechodził absolutnie żadnych procedur, ani kwarantanny. Jak tysiące innych Polaków, którzy rozeszli i rozjechali się po kraju. Gdyby nie on, jego żona wracałaby transportem publicznym do Torunia, a my do Grodziska.
Wszystkie inne osoby po wyjściu z lotniska zostały tak samo zostawione same sobie. Kto nie miał własnego auta lub był z innego miasta po prostu nie miał jak wrócić do domu! I te osoby rozeszły się do taksówek, uberów, komunikacji publicznej, pojechały pociągami do innych miast! Większość naszej grupy nie była z Warszawy i tak właśnie wróciła do domów.
Obsługa z lotniska, która miała z nami kontakt bez rękawiczek i maseczek też po pracy pojedzie do domu, być może komunikacją publiczną, do rodzin, a następnego dnia znowu przyjdzie do pracy spotkać się z setkami lub tysiącami pasażerów.
Tak wygląda w Polsce minimalizowanie zagrożenia i opieka systemu. Rozmaite działania prewencyjne podjęte przez państwo to w wielu przypadkach czyste frazesy. Rzeczywistość skrzeczy i straszy dziurami, nieścisłościami i absurdami. Jeden wielki bajzel.
Z dzisiejszej perspektywy nie wiem co było gorsze. Czy zostanie, chodzenie do pracy i codzienne dojazdy do niej, czy wyjazd. Gdyby ten wyjazd był choćby o dobę później, już bym nie wyjechała. Tak naprawdę wylecieliśmy w ostatniej chwili względnej normalności.
Mija drugi dzień naszej kwarantanny. Nikt nie sprawdził, czy jesteśmy pod podanym adresem w domu, nawet nie zadzwonił. Za to w telewizji słyszę, że 95,5% Polaków przestrzega kwarantanny… Ciekawe skąd wiedzą, czy jesteśmy w domu. Chyba, że się mieścimy w tych 4,5%. Zwłaszcza, że media codziennie donoszą o kolejnych przypadkach niesubordynacji, łamania kwarantanny, ucieczek ze szpitali, zatajanie przed służbą zdrowia informacji o kontakcie z koronawirusem lub podróżach. Ciekawe co będzie dalej. Chyba chcemy pobić Włochy i Chiny.
Edit 22.03.2020: 4 dnia po naszym powrocie, dostaliśmy z Sanepidu telefon z informacją, że na pokładzie samolotu znajdowała się osoba, u której potwierdzono koronawirusa. Od tej tego dnia dostaliśmy oficjalne potwierdzenie naszej kwarantanny i zaczęła nas kontrolować policja. Jednak niektórzy z pasażerów samolotu nadal nie otrzymali tej informacji…
Proszę, siedźcie w domu jeśli możecie. Każda kolejna osoba to nosiciel dla wirusa, rezerwuar do namnażania się i mutowania. Każda osoba może być tą, w której wirus zmutuje w jeszcze bardziej złośliwą wersję.
°
Bądźcie zdrowi i i do przeczytania!
LISIA KITA
A jeśli podoba Ci się u nas na blogu to zostańmy w kontakcie!
• Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie na email.
• Polub nasz fanpage i obserwuj na Instagramie – to dla nas sygnał, że dobrze Ci się czytało
• A jeśli tak było, to będzie nam super miło, jeśli zostawisz dwa słowa w komentarzu na dole. To nam daje ogromną motywację do pisania! A poza tym, chcemy Cię poznać, zamiast pisać do nie wiadomo kogo <3