Dzień dobry!
Pora na podsumowanie miesiąca 🙂
Listopad z reguły jest dla mnie chyba najgorszym miesiącem w roku i jedyne rozwiązanie, żeby go przetrwać w rozsądnej kondycji psychiczno – umysłowej to wyjechać 😉 I tak też zrobiliśmy, kierując się najpierw do Singapuru, a potem do Australii Zachodniej. Co przeżyliśmy w podróży, to już nasze. A muszę powiedzieć, że była to jedna z fajniejszych podróży jak do tej pory, a była to jednocześnie w dużej mierze podróż – prezent dla mnie od Wilka na dziesiątą rocznicę naszego związku 🙂 W Singapurze spędziliśmy kilka dni na eksploracji miasta, a następnie przeskoczyliśmy do Perth w Australii, gdzie zrobiliśmy sobie road trip wypożyczonym campervanem, którym podróżowaliśmy przez prawie dwa tygodnie. Najlepiej i rewelacja! Po powrocie, co oczywiste, było już mniej kolorowo… 😀 Trzeba było wrócić z nomadycznego życia do codziennego kieratu, podziwiać wszystkie odcienie szarości, cieszyć się z temperatury bliskiej zeru „ale jeszcze nie na minusie” i patrzeć prosto w brak słońca 🙂 A tak w ogóle, to wydarzenia ostatnich dni listopada pokazały, że pech siedział i grzecznie na nas czekał 😉 No, ale – kij mu w oko!
Co się działo się u nas w listopadzie?
Singapur – oswajanie azjatyckiego tygrysa
Pisałam już w poprzednich migawkach, że im jestem starsza, tym mniej lubię wielkie metropolie, a odwrotnie proporcjonalnie wolę przebywać na łonie natury. Duże miasta kojarzą mi się z nadmiarem wszystkiego – z ludźmi na czele, za dużą ilością bodźców, hałasem, brudem, smogiem, reklamami i robieniem rzeczy, na które wcale nie mam ochoty.
Okazało się, że można inaczej. Nie chcę idealizować Singapuru, bo do ideału mu na pewno daleko, ale jedną z pierwszych rzeczy jakie nas uderzyły był brak smogu, spalin i generalnie bardzo dobra jakość powietrza. Na ulicach większość aut to samochody hybrydowe i elektryczne, a spalinowe muszą chyba mieć jakieś turbo filtry bo nie widzieliśmy żadnego kopcącego egzemplarza. Okazało się, że jest to kluczowa rzecz, która w dużym stopniu zmienia moje samopoczucie. Jeśli dodam do tego brak śmieci i typowego miejskiego brudu (nawet nie wiedziałam, że może go nie być! :D), sporą ilość parków i terenów zielonych (przeczytałam, że 47% wyspy to tereny zielone, a ponad 80% mieszkańców dzieli od parku 10 minutowy spacer), rewelacyjną komunikację miejską i wiele innych udogodnień, to zupełnie zmienia to postać rzeczy. Pierwszy raz w życiu poczułam, że koncept „miasta przyjaznego człowiekowi”, które nie wysysa energii, przeżuwa i wypluwa, jest być może możliwy… Oczywiście Singapurowi daleko do tej idei w jej najczystszej formie, ale chyba nigdy nie byłam jej bliżej niż w Singapurze 🙂
Spędziliśmy cztery dni na eksplorowaniu miasta robiąc ok 25 km dziennie na piechotę. Od razu mówię, że uważam, że cztery dni na Singapur to za mało. Mam uczucie zaledwie polizania wisienki, która leży na czubku tortu 🙂 Oprócz natury, czyli np Ogrodów Botanicznych w których spędziliśmy cały dzień, czy słynnych ogrodów Gardens by the Bay, w Singapurze ujęła mnie wielokulturowość (co sprawia, że jest co najmniej kilka kluczy wg których można zwiedzać) i nadaje miastu niesamowity koloryt. Świetne są również ślady historii w postaci starszych dzielnic i zabudowy kolonialnej. Miasto z historią ma po prostu duszę. Dla porównania Dubaj jest dla mnie miastem – wydmuszką, bez duszy, charakteru, jak makieta filmowa. No i – last but not least – jedzenie!!! Tradycyjne jedzenie uliczne w budkach, podobnie jak w Malezji ewoluowało w tzw hawker / food centres, czyli hale z różnorodnymi stoiskami z jedzeniem. Można tam znaleźć kuchnie i ich wariacje z całej południowo – wschodniej Azji. Za mała głowa, żeby to ogarnąć i żołądek, żeby spróbować co by się chciało 🙂
Singapurze, będę tęsknić! 🙂
Road trip campervanem po Australii Zachodniej
Nie będę się tutaj bardzo rozpisywać o naszej podróży po Australii, ponieważ mamy zamiar przygotować osobne wpisy w tym temacie, w tym wpis z informacjami praktycznymi jak przygotować się do takiego wyjazdu i co się u nas sprawdziło, a co nie. Stay tuned! 🙂
Coś jednak napiszę 😉 Przede wszystkim, przekonaliśmy się na własnej skórze, co zresztą było do przewidzenia, że kamperowe życie mega nam się podoba 🙂 Przypuszczam, że znając Wilka, gdybyśmy mieli odpowiednią ilość luźnej gotówki, to już pojechałby „pooglądać” i wróciłby do domu z kamperem, tak jak to było parę lat temu z Land Roverem 😉 Ja w takiej sytuacji przekonuję się po raz enty, że jak nic płynie we mnie krew jakiś koczowników, czy innych nomadów. Im bardziej w drodze, z dala od ludzi, cywilizacji i im trudniej, tym lepiej.
A skoro mowa o braku cywilizacji, to okazało się, że Australia Zachodnia jest bardzo mało zaludniona, a do tego zupełnym przypadkiem – nieprzypadkiem trafiliśmy tam między dwoma sezonami. Dzięki temu, do znakomitej większości najpiękniejszych miejsc, o których czytaliśmy, że trzeba rezerwować miejsce postojowe z 2 – 3 tygodniowym wyprzedzeniem żeby się załapać, my wbijaliśmy na spontanie z dnia na dzień i byliśmy tam sami 🙂 Nie było chyba miejsca, gdzie nie mieliśmy spotkań ze zwierzętami – od rozmaitych papug i innych ptaków, po strusie emu, kangury i psy dingo. Naprawdę – w okrężnicy mam choćby najlepsze hotele, kiedy mogę stać campervanem prawie, że na plaży, a rano po otwarciu drzwi oglądam sobie buszujące 10 metrów od auta kangury 🙂
Także ten… jeśli ktoś z Was zna vana, który się gdzieś kurzy w kącie i chciałby go przekazać w dobre ręce, to my możemy się nim ładnie zaopiekować i dać mu nowe ciekawe życie 😀
Jesień na działce przy kozie i nalewkach
Po powrocie na hop i hyc trzeba było się przestawić z trybu lato – słońce – ciepło – wakacje na tryb jesień – buro – zimno – praca. Powiedzmy sobie szczerze – to nie są proste rzeczy 😀 Choć trzeba przyznać, że i tak powitały nas w miarę znośne temperatury jak na to co potrafi zaserwować listopad i zdarzyło się kilka słonecznych dni. Także doceniam (!) i cieszę się tymi drobiazgami.
Jesień to też ostatnie prace na działce. Po powrocie czekało na nas morze liści do zgrabienia, zabezpieczenie roślin przed mrozem oraz porąbanie ostatniej partii drewna i ułożenie do suszenia. Zaczynamy też większą ilością karmy karmić dzikie ptaki i wystawiliśmy już podgrzewaną miskę na wodę dla półdzikich kotów, którymi się opiekujemy.
Odkąd mamy w domku kozę, jesień na działce jest baaardzo przyjemna. Jest coś bardzo kojącego i wręcz archetypicznego w tym regularnym dokładaniu do ognia, pilnowaniu go i utrzymywaniu. W wypychaniu ciemności i zimna na zewnątrz. Poza tym na działce jest święty spokój, więc można od popołudnia jak tylko się ściemni bezkarnie lenić się, relaksować i grzać przy kozie z herbatą albo nalewką w ręku i czytać, albo oglądać seriale na Netflixie. Można też przyjmować gości, którzy przychodzą z jeszcze ciepłą szarlotką i robić degustacje nalewek, które zrobił Wilk, a które od sierpnia odleżały już przynajmniej minimalne trzy miesiące ;D
Spotkania z rodziną i znajomymi
Jeśli chodzi o końcówkę listopada, to cały ostatni tydzień (a nawet początek grudnia) upłynął nam pod hasłem spotkań towarzyskich. Od w/w spotkania szarlotkowo – nalewkowego z Moniką i Adamem, poprzez: rodzinną posiadówę przy pizzy, zdjęciach i opowieściach z naszego wyjazdu, moją wizytę u dawno niewidzianej Kasi i rozmowy, które sięgają głębiej, po odwiedziny Ani, Kaliny i Kosy z owocami, naszymi opowieściami z podróży oraz paskudnym rumem w tle 🙂 A w niedzielę pierwszego grudnia (ale dla mnie jeszcze w listopadowy weekend, więc piszę tu) my zawitaliśmy z wizytą do Magdy, Kamili i Lutka oraz nowego na świecie, trzytygodniowego człowieczka – dziewczynki o imieniu Sara 🙂
Dziękujemy wszystkim za czas z nami spędzony, rozmowy i opowieści oraz wszystkie dobre rzeczy, które piliśmy, jedliśmy i dostaliśmy na wynos – a szczególnie za sok z pietruszki i pyszne chleby 🙂
Środa Dzień Bloga
W listopadzie wzięliśmy udział w kolejnej odsłonie Środy Dnia Bloga – to już drugie urodziny ŚDB! Nie do wiary 🙂 Jesli tworzycie w internecie, to nieustająco polecamy się zainteresować 🙂 Tym razem ze swoimi prezentacjami wystąpili:
Mateusz Zaremba z prelekcją o współpracy z markami i wizerunku własnej marki (to jego widzicie na zdjęciu). Bardzo merytoryczne wystąpienie i profesjonalizm, widać było, że ten Pan ma to w małym paluszku. Mimo, że pewnie i tak powiedział nam zaledwie podstawy, to dowiedziałam się dużo więcej, niż już wiedziałam na ten temat z podobnych wystąpień, więc bardzo się cieszę. Choć nie ukrywam, że im więcej wiem o marketingu od kuchni i jego wpływie na ludzi i społeczeństwo, tym bardziej odzywa się moja anarchistyczna dusza i czuję, że dla dobra ludzkości powinno się to wszystko zaorać 😉
Kolejnym prelegentem był Tomasz Palak, prawnik, z wystąpieniem o prawie w blogowaniu i o różnych sytuacjach, w jakich bloger potrzebuje prawnika. Tu moje myśli pojechały schematem i myślałam, że skoro prawo to będzie nudno, na ale trudno – wysłuchać warto. Tymczasem… imho to właśnie Tomek ukradł show na tej edycji ŚDB! Jak się okazuje, da się o prawie mówić z takim poczuciem humoru i kontaktem ze słuchaczami, że nie jeden stand – up’er mógłby pozazdrościć. Co więcej, wszystko było dla mnie zrozumiałe, uśmiałam się i ubawiłam 😀 Brawa! Zapisuję nazwisko i w razie jakichkolwiek problemów blogowo – prawnych (tfu tfu tfu przez lewe ramię i odpukać) to walę jak w dym 😉
Na koniec wystąpił TEDE w rozmowie z Łukaszem Kępińskim o instagramie. TEDEgo nie śledzę, więc nie miałam się za bardzo do czego odnieść, więc tutaj mam nieco mieszane uczucia. Traktuję to raczej jako ciekawostkę, bo interesująco było go posłuchać i zobaczyć na żywo w tak kameralnym gronie i w innej odsłonie niż na koncertach, ale raczej po prostu jako spotkanie z artystą z tematem przewodnim rozmowy. Jednak wskazówek dla siebie co do instagrama za wiele nie wyniosłam. W kontekście celebrytów i gwiazd, to chyba moim pierwszym pytaniem byłoby, czy w ogóle sami ogarniają swój instagram, czy jednak mają do tego ludzi 😉
Listopadowe czarne chmury
Ale żeby nie było tak różowo i turkusowo jak na zdjęciach z Australii, to tak jak napisałam we wstępie, my sobie wyjechaliśmy, a peszek na nas grzecznie i cierpliwie poczekał 🙂 I przywalił pięścią między oczy na sam koniec miesiąca. Najpierw Wilk dostał bardzo ciężką wiadomość, a w odstępie dwunastu godzin ja. Życie do góry nogami.
•
To tyle podsumowania, a tymczasem…
zapraszam na:
• migawki w postaci fotokolażu początku wpisu
Co się działo na blogu Places and Plants w listopadzie?
eko życie:
poprzedni miesiąc:
MIŁEGO DNIA I DO PRZECZYTANIA!
LISIA KITA
A jeśli podoba Ci się u nas na blogu to zostańmy w kontakcie!
• Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie na email.
• Polub nasz fanpage i obserwuj na Instagramie – to dla nas sygnał, że dobrze Ci się czytało
• A jeśli tak było, to będzie nam super miło, jeśli zostawisz dwa słowa w komentarzu na dole. To nam daje ogromną motywację do pisania! A poza tym, chcemy Cię poznać, zamiast pisać do nie wiadomo kogo <3