Dzień dobry!
Pora na podsumowanie miesiąca!
Nasz czerwiec to wiejskie życie, wycieczki rowerowe, ratowanie lasu, ratowanie kota i pierwszy od początku pandemii ( i naszego nerwowego powrotu z Omanu) wypad za granicę – do Pragi. Zapraszam! 🙂
Co się działo u nas w czerwcu?
Czerwiec na wsi, nowe smaki i ratowanie Dzyndzla
W czerwcu każdą wolną chwilę spędzałam na doglądaniu ogródka. Zrobiłam też gnojówki dla warzyw – pokrzywową i z żywokostu. Cieszę się, że zrobiłam trochę zdjęć na bieżąco, bo chyba najbardziej spektakularny jest sam fakt przyrostu roślin w ciągu zaledwie miesiąca. Pomidory z małych sadzonek wystrzeliły na metr, półtora, a dyniowate z sadzonek z małymi listkami już wylewają się z grządki. Możecie zresztą zobaczyć jak to wyglądało w zeszłym miesiącu! W tym miesiącu mogłam już cieszyć się pierwszymi zbiorami: rzodkiewek, sałaty, roszponki, gorczycy i kolendry. Radość!
Na początku czerwca udało mi się jeszcze zebrać kwiatostany sosny! Wszystkie już przekwitły, a między nimi była jedna jedyna, która była spóźniona. Ciekawe dlaczego… ale dzięki temu wyłuskałam i zamroziłam te cenne kuleczki, które są bombą dobroci i superfoods. Będą do smoothies i sałatek.
Czerwcowym odkryciem z własnej grządki jest zielsko gorczycy sarepskiej. Kupiłam zupełnie w ciemno i wow! Wkrótce napiszę więcej w osobnym wpisie, stay tuned!
Z wycieczki przywiozłam też obłędnie pachnące kwiatostany robinii akacjowej i zrobiłam w cieście a’la tempura. Ojej! To jest bajka. O wiele lepsze niż smażone kwiatostany czarnego bzu.
W ogrodzie cały czas (oprócz moich trzech kotów domowych i dwóch półdzikich kotek, którymi opiekuję się od lat) towarzyszył nam w wiejskim życiu nowy kot, Dzyndzel, tegoroczna wychudzona przybłęda. Od razu , gdy tylko zobaczył, że go nie przeganiamy, że się interesujemy, głaszczemy i dajemy jeść, to przykleił się do nas jak rzep do psiego ogona. Jak o ogonie mowa, to Dzyndzel ma biały koniuszek ogona. Cudowny kot – mądry, wesoły i towarzyski łobuziak. Niestety, koniec czerwca przyniósł dramat. Dzyndzel się mocno rozchorował. Pojechaliśmy do weterynarza i okazało się, że ma białaczkę. Od tej pory Dzyndzel jest z Wilkiem w naszym domu w Grodzisku i walczą o życie… :/ Pęka serce 🙁
Tak to właśnie wygląda ze zwierzętami bezdomnymi. Gdyby miał dom i byłby w dobrej kondycji, to nawet z białaczką mógłby pożyć jeszcze kilka lat. A tak, zarobaczony, wygłodzony i przewlekle niedożywiony, nieodporny organizm pokonuje byle infekcja… Proszę, nie odwracajcie głowy od bezdomnych zwierząt. Nie kupujcie zwierząt z hodowli, tylko adoptujcie zwierzęta ze schronisk i domów tymczasowych. Każde zwolnione miejsce to możliwość uratowania kolejnego życia.
Wycieczka rowerowa po Puszczy Stromieckiej i uratowanie lasu
W Boże Ciało wybraliśmy się z Wilkiem na pierwszą dłuższą wycieczkę rowerową w tym roku – po Puszczy Stromieckiej. Po drodze mijaliśmy przystrojone wioski i ślady po procesji. Szkoda, że wyjechaliśmy za późno, bo siedzi we mnie silna żyłka etnografa i chętnie przyglądam się folklorowi.
A w samej Puszczy Stromieckiej spotkała nas przygoda i możliwość uratowania lasu w jednym! Mianowicie dla urozmaicenia wycieczki w pewnym momencie poprosiłam Wilka, żeby sprawdził, czy nie ma w pobliżu jakiegoś ciekawego miejsca – polany, jeziorka, czegoś co moglibyśmy sobie obejrzeć i ewentualnie odpocząć. Wilk powiedział, że jest jakieś bagienko, po lewej stronie w głębi lasu i postanowiliśmy się do niego dostać. Wbiliśmy z rowerami w las. Po jakiś pięćdziesięciu metrach nagle poczuliśmy dym, a chwilę później zobaczyliśmy błękitną smugę dymu. W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że ktoś obozuje. Okazało się jednak, że była to powalona w nocy przez piorun, spalona i jeszcze tląca się w kilku miejscach ogromna sosna. Sytuacja była wręcz niesamowita, jakby coś nas pokierowało w to miejsce – w środku puszczy, w głębi lasu, kompletnie niewidoczne z drogi!
Uparłam się aby zawiadomić straż pożarną, bo mimo deszczu w nocy las był wysuszony i mógł się od tlącej się w głębi sosny rozniecić pożar.. Wilk wsiadł na rower i pojechał z powrotem do mijanego kilka kilometrów wcześniej Nadleśnictwa, a ja zostałam z sosną w lesie. Nadleśnictwo było oczywiście zamknięte, więc Wilk zadzwonił na 112, które uruchomiło Ochotniczą Straż Pożarną. Nie było to jednak wcale proste, gdyż Wilk nie miał jak dokładnie podać miejsca, gdzie to się znajduje, gdyż było to w środku lasu. Wobec tego, bawiąc się w głuchy telefon przez 112, zostało ustalone, że Wilk poczeka na OSP przy Nadleśnictwie i jak podjadą to ich pokieruje, a ja z kolei będę stać przy drodze i machać jak tylko zobaczę wóz strażacki na horyzoncie.
Brzmi prosto, ale cała akcja trwała ponad godzinę. W tym czasie stałam sobie na poboczu w środku lasu, na zatoczce drogi. Minął mnie jeden samochód z facetami, potem drugi z jednym i potem bardzo dziwny pan na rowerze (który – o zgrozo – przejechał parędziesiąt metrów i też wbił z rowerem do lasu po tej samej stronie co ja) i wszyscy na mnie dziwnie patrzyli. Zdałam sobie sprawę, że wyglądam jak kobieta pracująca! No bo jakie inne wytłumaczenie? Kobieta stoi na poboczu w środku lasu? 😀 Zwłaszcza, że rower został głębiej w drodze do sosny. Od wzroku tych panów zrobiło mi się bardzo nieprzyjemnie i postanowiłam jednak ukryć się w lesie. Nie macie pojęcia jak dłuży się czas, gdy siedzi się przez godzinę samemu w lesie, nie można się ruszyć, nasłuchuje się, czy nie jedzie wóz strażacki, a drugim uchem nasłuchuje się, czy ten dziwny facet na rowerze nie zachodzi od strony lasu 😀
W końcu usłyszałam w oddali syrenę i niedługo potem podjechał wóz. Wyskoczyli strażacy i pytają, gdzie to zwalone drzewo. Ja na to, że proszę tędy, w lesie. Oni stanęli jak wryci i do mnie: „To do zwalonego drzewa w lesie Pani nas wezwała?!!!”. Na to ja, też zdziwiona, no, że tak. Wymieniliśmy kilka zdań i okazało się, że oni dostali informację, że jadą do zwalonego drzewa na drodze, teraz myśleli, że ich wezwaliśmy do zwalonego drzewa w lesie 😀 Wytłumaczyłam więc, że owszem drzewo jest zwalone, ale i spalone i nadal się tli. Mocno nieprzekonani weszli ze mną do lasu i dopiero jak zobaczyli drzewo i ocenili organoleptycznie sytuację, to im przeszło i nas pochwalili . Sami oglądali miejsce, ślad pioruna na sąsiednim drzewie i robili zdjęcia. Nie czekaliśmy już na zakończenie akcji, tylko pojechaliśmy w swoją stronę.
Rowerem wśród nadwiślańskich łąk
W czerwcu wybraliśmy się na wycieczkę rowerową na tereny nad Wisłą położone w okolicach Kozienic. Brzegi Wisły są tam całkowicie naturalne, pozostawione swojemu biegowi, więc natura jest tam Jest tam niezwykle malowniczo i dziko. Odkryliśmy te zakątki na wiosnę i teraz postanowiliśmy obadać je nieco wnikliwiej na rowerach.
W okolicy zobaczyliśmy natknęliśmy się też na sporo urokliwych starych drewnianych domów i gospodarstw. Najbardziej urzekł nas pan, który siedział na ławce na podwórku i walił łyżką w pokrywkę od garnka, żeby odpędzać szpaki od czereśni 😀
Trafiliśmy na fantastyczny moment, gdyż nadwiślańskie łąki kwitły właśnie jak szalone. Coś pięknego! Zdumiało mnie też bogactwo flory, a mianowicie ogromna różnorodność gatunkowa tych łąk. Żałuję, że nie przeprowadziłam wnikliwej „inwentaryzacji” fotograficznej, ale kwitło myślę, że kilkadziesiąt gatunków! Fauna też dopisała, bo poza mnogością owadów, udało nam się zobaczyć orła.
Niestety. Ten sielski i rajski krajobraz niszczyły co i raz to spotykane ślady bytności człowieka w postaci śmieci poimprezowych oraz odpady specjalnie tam przywożone i wyrzucane. Nie będę pisać słów, które cisną mi się na usta. Brak innych, bardziej elokwentnych słów. Nie jestem w stanie po prostu pojąć jakim pustakiem intelektualnym i deklem emocjonalnym trzeba być, żeby coś takiego robić. Przecież to jest dokładnie tyle samo fatygi jak nie więcej, jak odwiezienie tego do PSZOK-u. Za takie coś powinny być kary po 20 tysięcy. Do tego fotopułapki lub kamery na ruch we wszystkich newralgicznych miejscach z możliwością dojazdu autem. Myślę, że gminne budżety mocno by się wzbogaciły, a po kilku pierwszych spektakularnie nagłośnionych przypadkach wraz z opublikowaniem gęby takiego pustaka, szybko by się ludzie nauczyli.
Wypad do Pragi
W czerwcu pojawiła się też możliwość pierwszego od czasu rozpoczęcia się pandemii wyjazdu – do Pragi. Mieliśmy możliwość skorzystania z prywatnego mieszkania i transportu w zamian za ogarnięcie go i przywiezienie paru rzeczy. Skoro los sam otworzył nam drzwi i zaproponował w tych dziwnych czasach podróż, to przyjęliśmy tę możliwość z zaufaniem. Po przeanalizowaniu za i przeciw, postanowiliśmy wychylić nos z naszego lasu i korzystając z otwarcia granic pojechać do jakoś odkładanej przez nas od lat Pragi.
Z tymi Czechami to jest u nas ciekawa sytuacja, bo od lat kraj ten był dla nas tylko tranzytem z reguły w drodze na południe. A kiedy w końcu kilka lat temu zdecydowaliśmy się na zwiedzanie Czech (na co wtedy zupełnie nie było zapraszającej energii i od początku to czułam) to skończyło się to dla nas nie najlepiej 😉 Słuchajcie intuicji! 😀
Tak się składa, że oboje nie byliśmy wcześniej w Pradze i myślę, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Mianowicie, mimo otwarcia granic, ze względu na sytuację koronawirusową w Pradze było jeszcze bardzo mało turystów. Był więc to dobry czas do zwiedzania Pragi, bo ruch turystyczny dopiero się odradzał. W miejscach takich jak rynek Starego Miasta, Most Karola, Hradczany było bardzo luźno, turystów można było dosłownie policzyć, no może nie na palcach jednej ręki 😉 A na takiej słynnej Złotej Uliczce, gdzie zwykle nie da się szpilki wcisnąć, było dosłownie parę osób, a momentami byliśmy sami 🙂
Czesi też bardzo odpowiedzialnie podchodzą do wytycznych sanitarnych i dzięki temu, my też czuliśmy się bezpiecznie. To co u nas często już nie działa, czyli maseczki i płyny do dezynfekcji, stosowane wszędzie i przez wszystkich w miejscach publicznych.
Sama Praga jest niesamowita, ilość zabytków, klimat miasta, historia – wszystko zwala z nóg. My w 6 dni zrobiliśmy na piechotę po Pradze 120 km, a czujemy ze ledwo liznęliśmy to miasto. W Pradze widać też o wiele wyższy poziom ekonomiczny, co jest trochę gorzką refleksją biorąc pod uwagę, że po 1989 roku i Czechy i Polska startowały z podobnego poziomu. Pradze zdecydowanie jest bliżej poziomem, mentalnością i urodą do Wiednia niż do Warszawy. Tak czy siak, mam nadzieję, że jeszcze do Pragi wrócimy 🙂
A co się działo w maju?
Migawki Miesiąca: Maj 05/2020 Permakulturowe początki ogródka, dwa wypady za miedzę i nowe smaki
♥
To tyle podsumowania, a tymczasem…
zapraszam na:
• migawki w postaci fotokolażu początku wpisu
Miłego dnia i do przeczytania! Bądźcie zdrowi!
Lisia Kita
A jeśli podoba Ci się u nas na blogu to zostańmy w kontakcie!
• Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie na email.
• Polub nasz fanpage i obserwuj na Instagramie – to dla nas sygnał, że dobrze Ci się czytało
• A jeśli tak było, to będzie nam super miło, jeśli zostawisz dwa słowa w komentarzu na dole. To nam daje ogromną motywację do pisania! A poza tym, chcemy Cię poznać, zamiast pisać do nie wiadomo kogo <3