Dzień dobry!
Pora na podsumowanie miesiąca 🙂
W grudniu u nas: wizyta na Antarktyce, święta w Estonii, spotkania towarzyskie, sztuka i nowy mieszkaniec na działce 🙂
Co się działo się u nas w grudniu?
„Antarktyczna dzicz” – spotkanie podróżnicze z Anną Grebieniow
Na początku grudnia mieliśmy niesamowitą radochę uczestniczyć w fantastycznym spotkaniu podróżniczym w ramach Grodziskiego Klubu Podróżnika o Antarktyce. Nie spodziewałam się, że temat mnie tak zaciekawi, bo jestem zdeklarowanym ciepłolubem i Antarktyka póki co zdecydowanie nie znajdowała się na mojej podróżniczej bucket list. No i teraz nie wiem, czy się to nie zmieniło! 😀 Poszłam bardziej z ciekawości zabierając pod pachę Wilka, a wyszliśmy odmienieni, prawie, że z wypiekami na twarzy, przez resztę wieczoru jeszcze dyskutując o spotkaniu i autorce, mega 🙂
Anna Grebieniow jest przyrodniczką zajmującą się projektami związanymi z ochroną przyrody, która dwa razy wzięła udział w ekspedycjach polarnych do Polskiej Stacji Arktycznej im. Henryka Arctowskiego „Arctowski”. Ale to jeszcze nic. Nie zostawała w bazie „Arctowski” wraz z całą ekipą, tylko wraz z drugą przyrodniczką była transportowana 30 km dalej do maleńkiej bazy terenowej na cyplu zwanym Lions Rump. Tam zostawały same na pół roku aby prowadzić badania. Mieszkały w małej, szesnastometrowej drewnianej chatce (przy której mój działkowy domek to pałac), zdane tylko na siebie, pogodę i na przyrodę w okół. Bez internetu, bez działającego telefonu, 99,9 % czasu odcięte od świata. Jedyny kontakt to codzienne nadanie sygnału do głównej bazy, że wszystko ok lub możliwość nadania sygnału SOS, gdyby się coś złego działo. Raz na kilka, kilkanaście tygodni możliwość kontaktu przez telefon satelitarny.
I o tych półrocznych odosobnieniach badawczych było spotkanie oraz prezentacja zdjęć i filmów, opowieści o zwierzętach zamieszkujących te ziemie, pracy, zmaganiach z klimatem, przeciwnościami, własną psychiką. Ale przede wszystkim był to pełen miłości pean na cześć natury i tego miejsca. Autorka zabrała nas na przepiękną wycieczkę, pokazując piękno tej krainy kryjące się w zimnie, skałach, śniegu, lodzie, błocie, zwierzętach, roślinach, najmniejszych kamyczkach oraz przede wszystkim w cyklu natury nietkniętej cywilizacją. Niesamowity widok zwierząt, które w ogóle nie uciekają od człowieka, bo nie kojarzą go z żadnym zagrożeniem… Wzruszenie do łez w oczach i świadomość zajrzenia na chwilę do raju jakim jest taki kontakt z naturą, który już utraciliśmy.
Nasza pierwsza Blogowigilia
W tym roku po raz pierwszy mieliśmy okazję uczestniczyć w warszawskiej Blogowigilii, czyli świątecznym spotkaniu dla blogerów. W tym roku blogerzy spotkali się w … Niebie. Tak tak – w Niebie 😀 No dobra – w klubie Niebo 😉 Spotkanie było zdecydowanie o charakterze towarzysko – imprezowym, bez wykładów czy prelekcji. Spotkaliśmy się w Niebie (uwielbiam jak to brzmi :D) ze znajomymi z Crazy Nauki i przegadaliśmy spory kawałek czasu. Co tu dużo mówić, wspaniale się gada z ludźmi, którzy na chyba każdy temat mają wiedzę lub coś do powiedzenia 😉 Nota bene, Ola i Piotr niedawno wydali książkę „Fakt, nie mit. Obalamy naukowe mity”, którą Wam serdecznie polecamy. Warto przeczytać. W obecnych czasach era informacji przeradza się w erę dezinformacji. Funkcjonujemy w rzeczywistości, w której informacja lub jej brak, fałszywe informacje, fake newsy i pseudowiedza stały się narzędziami kontroli, a nawet bronią, która może zdestabilizować światowy status quo. Zobaczcie jaką cudną dedykację dostaliśmy!
Na Blogowigilii wyżyłam się też co nieco artystycznie i wykonałam uroczo – kiczowato – świąteczną dekorację z dużą poinsecją z bezczelnie różowymi liśćmi w roli głównej. Ponieważ kwiatek ten jest trujący dla kotów i nie mógł zostać z nami, to pojechał ozdobić dom nieteściowej 😉 Tradycją tego spotkania dla blogerów jest wspólny stół z jedzeniem. Jeśli kiedyś jakimś cudem przeczyta to osoba, która zrobiła wege gołąbki z kaszą w sosie grzybowym, to chciałam przekazać, że były przepyszne – omnomnom i dej przepis! 🙂
Grudniowe aktywności: spotkanie ze znajomymi, spacer po Warszawie, czas na działce.
W grudniu udało nam się w końcu ugościć dawno niewidzianych znajomych, czyli Kate, Darka i Tomo. Burzliwym dyskusjom o życiu i całej reszcie nad hummusem nie było końca, a efekt uboczny jest taki, że mój kot ma nowego ulubionego wujka 🙂 Następne spotkanie w lesie, Kampinoski Park Narodowy lub Puszcza Bolimowska.
Wybraliśmy się też z Wilkiem na spacer do Warszawy połazić wśród świątecznych iluminacji na Krakowskim Przedmieściu i Starym Mieście. Mimo, że jest już trochę lepiej niż było kiedyś i jest naprawdę ładnie, to i tak uważamy, że warszawska starówka nie jest tak żyjąca jak w innych miastach zagranicą. A szkoda bo ma duży potencjał i jest on po prostu niewykorzystywany przez włodarzy miasta. Jest zrobione troszkę, a miejsca jest na dużo więcej.
W weekend przed świętami wyskoczyliśmy jeszcze na działkę. W domu zrobił się termos zimna i musieliśmy otworzyć okno i drzwi na oścież, żeby wpuścić cieplejsze powietrze do wewnątrz 😀 Oczywiście napaliliśmy też w kozie. Nie mniej jednak temperatury jak na grudzień były bardzo ciepłe – dookoła zielono, na bzie i innych krzewach już zielone pączki… Obawiam się o rośliny, bo wszystkie myślą, że już jest wiosna. Jak potem dziabnie je mróz, to będzie po jabłkach – w przenośni i dosłownie, bo to samo zapewne dzieje się na plantacjach i w sadach. Oby nie było mrozu, bo warzywa i owoce będą dobrem luksusowym…
Poznajcie naszą nową figurkę na działkę. Wpadła nam w oko na spacerze po warszawskiej Starówce. To św. Franciszek, można powiedzieć, że patron ekologii. Znany z tego, że miał oświecone podejście do kwestii roślin, zwierząt i natury. Nazywał słońce, księżyc, gwiazdy, wodę, ziemię, rośliny oraz zwierzęta swoimi braćmi i siostrami. Czyli ten Pan już w XII – XIII wieku, w średniowieczu, czyli „wiekach ciemnych” dobrze wiedział o co chodzi. Wszyscy jesteśmy jednością. Nie traktujemy jego figury jako świętość, tylko raczej folklor i symbol naszego podejścia do natury i zwierząt i jakie chcielibyśmy widzieć w każdym człowieku. Domek dla Franciszka jest zero waste i upcyklingowy: podstawa to znaleziony na śmietniku stary kwietnik ścienny pomalowany na biało, a daszek został dorobiony ze ścinków desek z budowy tarasu 🙂
W tym samym sklepie (w którym można kupić wspaniałe polskie plakaty) znalazłam pocztówki z plakatami mojego ukochanego Ryszarda Kai, a wśród nich plakat Babia Góra, którego nie znałam. Oczywiście od razu go nabyłam (powstrzymując się przed kupieniem wszystkich 😉 ) i teraz cieszy moje oko na biurku. A podoba mi się tak bardzo, że kupię go jeszcze w wersji normalnego, dużego plakatu. Nie mogę się doczekać zobaczenia go na ścianie!
Wyjazdowe święta w Estonii
Grudniowe świąteczne wolne dni postanowiliśmy wykorzystać na ostatni w tym roku wypad podróżniczy. Wiadomo – każde wolne dni są na wagę złota 😉 Zgarnęliśmy też moją mamę i moją ciocię na święta poza domem. 23 grudnia wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do Estonii. Zatrzymaliśmy się na kilka dni w stolicy, czyli Tallinie, a następnie w drodze powrotnej zahaczyliśmy na półtora dnia do Tartu. Tartu to drugie największe miasto w Estonii. W estońskiej skali oczywiście – ma zaledwie ok 93 tyś mieszkańców 🙂
To już nasza czwarta wizyta w Estonii w ciągu chyba dwóch lat, więc można powiedzieć, że obwąchaliśmy stare kąty. Stare Miasto w Tallinie jest chyba moją ulubioną europejską starówką, uwielbiam tam być i włóczyć się po niej z celem i bez. W okresie świątecznym jest tam oczywiście Świąteczny Jarmark, który na tle starych, północnych kamieniczek wygląda bardzo malowniczo, można też coś zjeść i napić się gloggu. Oprócz tego robiliśmy sobie wypady poza Tallin na zachód po okolicznych zadupiach i wschód do Parku Narodowego Lahemaa. Dla mnie chyba najlepszym punktem programu była wizyta w Muzeum Sztuki KUMU, gdzie oprócz ekspozycji stałych, trafiłam na wspaniałą wystawę „Creating the Self” o emancypacji kobiet w estońskiej i fińskiej sztuce.
Na końcu pobytu zwiedziliśmy Tartu i spędziliśmy kilka godzin w rewelacyjnym nowoczesnym Estońskim Muzeum Narodowym, które pokazuje kulturę, historię, etnografię i współczesność Estonii i Estończyków oraz ludów zamieszkujących te tereny. Niesamowicie mi to przetarło obraz w zrozumieniu Estonii! Brawa dla twórców tego muzeum!
Ostatni dzień 2019 roku
Ponieważ z Estonii wróciliśmy 29 grudnia, to nie mieliśmy zupełnie ochoty na jakieś Sylwestrowe wybryki i nagle poczuliśmy potrzebę spokojnej domówki we własnym towarzystwie. Czy to już starość? 😉 Jak poczuliśmy, tak zrobiliśmy. Były drinki z moim nowym ulubionym estońskim rumem – Vana Tallin, było dobre jedzonko i urządziliśmy sobie seans bing – watching’u serialu Fleabag na Prime Video od Amazona. Rewelacja! Polecamy. Ale! Tylko jeśli lubicie angielskie poczucie humoru, czarny humor, nie macie moralności dewotki i nie gorszycie się żartami ze rozmaitych „świętości” 😉 Lojalnie uprzedzam.
•
To tyle podsumowania, a tymczasem…
zapraszam na:
• migawki w postaci fotokolażu początku wpisu
Co się działo na blogu Places and Plants w grudniu?
jedzenie:
poprzedni miesiąc:
MIŁEGO DNIA I DO PRZECZYTANIA!
LISIA KITA
A jeśli podoba Ci się u nas na blogu to zostańmy w kontakcie!
• Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie na email.
• Polub nasz fanpage i obserwuj na Instagramie – to dla nas sygnał, że dobrze Ci się czytało
• A jeśli tak było, to będzie nam super miło, jeśli zostawisz dwa słowa w komentarzu na dole. To nam daje ogromną motywację do pisania! A poza tym, chcemy Cię poznać, zamiast pisać do nie wiadomo kogo <3