Dzień dobry!
Pora na podsumowanie miesiąca 🙂
Wrzesień upłynął nam mocno przyrodniczo z dala od miast. Oprócz siedzenia na wsi, aż dwa razy wywiało nas na Mazury, były ptaki, koty, grzyby, cygańskie nuty i spotkania. Zobaczcie co się u nas działo 🙂
Co się działo się u nas we wrześniu?
Dwa dni na Mazurach w okolicach Pasymia
Przełomowy weekend sierpniowo – wrześniowy spędziliśmy na dawno niewidzianej działce wujka Wilka, która leży w okolicach Pasymia nad Jeziorem Kalwa. To tu malowałam akwarelę, którą widzicie na górze bloga, a poniżej możecie przeczytać więcej:
To miejsce jest ładne i świetne na reset, bo póki co te okolice są omijane przez tabuny turystów, którzy przewalają się przez bardziej znane mazurskie miejscowości. Możemy więc garściami czerpać ze świętego spokoju i cieszyć się przyrodą. Domek położony jest na końcu cypla, a po wyjściu na taras dokładnie trzy kroki dzielą od znalezienia się na pomoście.
Zjedzenie śniadania na takim tarasie, na słońcu z widokiem na jezioro, na las na drugim brzegu, patrzenie na perkozy na jeziorze, w pobliżu fruwające i patrolujące niebieskie i zielone ważki i rozchylające swoje różowe płatki lilie wodne aka nenufary to jest luksus, o którym marzę, aby był codziennie. I najbardziej wypasione mieszkanie w mieście, choćby nie wiem jak piękne i dizajnerskie, nie jest w stanie z tym konkurować.
W Pasymiu oczywiście pociągnęliśmy temat pływania kajakiem, tylko tym razem przywieźliśmy własne dmuchane canoe, które kurzyło się od paru lat w szafie. Zobaczcie zdjęcie, co wygląda jakby ziarnko ryżu leżało na zielonym tle – to jestem ja w kajaku na jeziorze 🙂
A tutaj zdjęcia, które zrobiłam powierzchni jeziora. Zobaczcie jakie natura potrafi tworzyć abstrakcyjne obrazy. Te powstały dzięki współpracy wielu czynników: zieleni glonów w wodzie, wiatru, który marszczył taflę wody i światłu, które się na niej załamywało 🙂
Oprócz chillowania się, pływania canoe i fotografowania, pojeździliśmy też trochę po okolicy. W niedzielę wybraliśmy się do lasu z nadzieją znalezienia grzybów, ale ze względu na suszę znaleźliśmy okrąglutkie nic, w jeśli chodzi o królestwo grzybów, za to śmieci dopisały wyśmienicie, jak zwykle :/
Natomiast w lesie zawędrowaliśmy nad Jezioro Dłużek i tam przydarzyła mi się bardzo dziwna historia… Znaleźliśmy się nad samym jeziorem, na takiej małej polance z zejściem do jeziora (zresztą trafiliśmy tam już parę lat wcześniej). Zaczęłam czuć niezwykłe przyciąganie od tego jeziora, które narastało. Czułam, że muszę wejść do wody i że to jest dla mnie dobre, tylko nie wiedziałam (i do tej pory nie wiem) dlaczego. To uczucie było tak silne, że z umysłu aż się lekko przestraszyłam… W tym miejscu musicie wiedzieć, że ja jestem ostatnia do spontanicznych kąpieli, a zwłaszcza w jeziorach, a szczególnie w nieznanych jeziorach, a jeszcze na dodatek we wrześniu i w środku lasu na spacerze!
Mój umysł próbował więc usilnie najpierw to zbagatelizować – nie udało się, a potem zracjonalizować: że jak to, ja do wody, w lesie, do jeziora, bez kostiumu, ręcznika, we wrześniu, a zimno, o co chodzi w ogóle, co się tutaj dzieje, halo, alarm?! Przez chwilę się wahałam, ale uczucie, że ja MUSZĘ wejść do tego jeziora zrobiło się już w tym momencie prawie, że namacalne, jak przyciąganie magnesu. Nie byłam w stanie ot tak sobie odejść. Przypomniały mi się słowiańskie legendy o pannach z jeziora, wodnikach i innych utopcach 😀
Jednocześnie po prostu poczułam jakby ta woda mnie zapraszała i miała mnie w jakiś sposób zharmonizować, pozytywnie na mnie podziałać. Poczułam, też że nie przyjęcie tego daru, byłoby jakimś ogromnym faux pas w stosunku do Natury, a ja nie mogę i nie chcę nie wykąpać się.
Oznajmiłam więc (z cały czas z umysłem w szoku, który za bardzo nie wie, czy powinien wcisnąć guziczek „działać”, czy guziczek „uciekać”) zdziwionemu Wilkowi, że chcę się wykąpać. Rozebrałam się do naga i weszłam do wody. Nie było mi zimno (co już samo to można uznać za zjawisko nadprzyrodzone 😉 ). Woda była bardzo miękka, spokojna i przyjazna, stałam dłuższy czas dotykając dłońmi jej tafli, a potem pływając. Czułam się w tej wodzie wspaniale, jakbym była jej częścią, ona mnie oczyszczała, a jej spokój wnikał przez moją skórę w zamian tego co zabiera.
Czas na działce i podrzucony kot
Plus minus pierwszą połowę września spędziłam na wsi na działce. Jestem wtedy zupełnie w innym trybie niż w mieście. Oprócz standardowych punktów dnia typu jedzenie czy praca, zajmuję się karmieniem półdzikich kotów i dzikich ptaków, chodzę na spacery aka obchód zagajników i łąk. Czasem przynoszę grzyby np. we wrześniu pięknie dopisały kanie, czasem zioła lub inne dzikie rośliny jadalne, czasem coś ekstra jak znalezione zdziczałe owoce pigwowca. Oprócz tego sąsiedzi dzielą się ze mną nadwyżkami z ogrodu 🙂
Na zdjęciu poniżej dowód na to, że fajnie mieć kozę! Bo jak się skończy gaz, to można dokończyć obiad na kozie! Ksza dochodzi w garnku, na jednej patelni kanie, a na drugiej pak choi od sąsiadki 🙂
Tym razem na wsi miałam dodatkowe zajęcie. Okazało się, że na naszych działkach pojawił się nowy kot. Po wywiadzie środowiskowym wśród sąsiadów ustaliliśmy, że pojawił się ok 1-2 tyg wcześniej dosłownie z dnia na dzień. Przypuszczalnie został na działki podrzucony, albo po prostu zawędrował do nas bo się zgubił. Wilk objechał okolicę w poszukiwaniu ogłoszeń, ale na próżno. Kotem oczywiście się zajęłam, no bo jak inaczej.
Kocurek okazał się bardzo milusiński, towarzyski, gadający i włażący do chaty od razu na kanapę, więc ewidentnie mieszkał wcześniej w domu. Widać zresztą, że średnio ogarnia survivalowe życie półdzikich działkowych kotów 😉 Zadecydowaliśmy więc, że trzeba mu znaleźć dom i tu w tym roku ponownie z pomocą przyszła nieoceniona Pani weterynarz Monika Żak z gabinetu Wetlandia w Warszawie (jeśli jesteście z Warszawy to polecamy gorąco, lekarz z pasją i ogromnym doświadczeniem!).
Dzięki Pani Monice kocurek pojechał do stolicy na przegląd, odrobaczenie, kastrację i w klinice czekał na swojego człowieka. Szukaliśmy też przez fb i na grupach. No i się doczekał! W tym tygodniu kotek znalazł nowy dom i zamieszkał na Służewcu w Warszawie 🙂 Trzymamy kciuki!
Ps. Taki apel! Udostępniajcie posty o pomoc lub adopcje zwierzaków na FB! To jeden klik, który może ODMIENIĆ CAŁE ŻYCIE stworzenia… Lajkujcie, komentujcie – to podbija post i dzięki temu staje się on widoczny dla większej ilości osób. Algorytmy fb działają tak, że im więcej osob lajkuje, komentuje i udostępnia, tym więcej osób post widzi, bo fb uznaje go za ciekawy dla społeczności.
Ps2. Jakby co to ten sam algortym tak samo traktuje nasze posty! Bądźcie aktywni, to jest realna, namacalna pomoc! 🙂
Wypad na północny skraj Mazur i Polski. Gołdap i agroturystyka Stara Szkoła Nad Jeziorem.
W drugiej połowie września znowu nas rzuciło na Mazury i to o wiele dalsze, bo aż pod samą rosyjską granicę. Zawoziliśmy moją mamę do sanatorium w Gołdapi, więc przy okazji skorzystaliśmy z możliwości zobaczenia tego kawałeczka Polski.
Na Slow Hopie Wilk znalazł klimatyczną agroturystykę „Stara Szkoła Nad Jeziorem” w wiosce Czarne, w której są 4 domy i droga bez asfaltu, która leży z dala od wszystkiego i to jest w niej najpiękniejsze 🙂 Miejsce to tworzy uroczy, ceglany budynek starej szkoły i przemiła gospodyni – Ania, która przeprowadziła się tutaj z dziećmi z Krakowa. Dostaliśmy pokój na poddaszu ogrzany wielkim kaflowym piecem, a rano wypasione wegetariańsko – wegańskie śniadanie. Ania to bratnia dusza, bo oprócz tego, że są wege, to ma liczną gromadkę adoptowanych kotów i psów 🙂 Panuje tutaj absolutny spokój, to tego typu miejsce, w którym ma się ochotę zaszyć na dłużej i pisać książkę, albo przeczytać zaległe lektury. Polecamy!
Oprócz tego w czasie naszego weekendowego pobytu zobaczyliśmy dwa grobowce – piramidy, Gołdap, zażyliśmy prozdrowotnych kuracji w postaci picia leczniczej wody z Domu Zdrojowego (to ja, bo Wilk zawsze pluje nimi na kilometr i patrzy na mnie jak na kosmitę 😀 ), powdychaliśmy solankę w tężniach oraz zrobiłam sobie z mamą seans w grocie solnej (gdzie tak się zrelaksowałam, że po prostu odpłynęłam w siną dal), zwiedziliśmy słynny most w Stańczykach i mosty w Kiepojciach oraz przeszliśmy się po Puszczy Romnickiej.
Koncert „Pieśni Lasu Bergitka Roma” romskiej poetki i pieśniarki Teresy Mirgi z zespołem Kałe Bała
We wrześniu trafiło nam się cudne muzyczne przeżycie. W naszym mieście zorganizowano darmowy koncert romskiej poetki i pieśniarki Teresy Mirgi i zespołu Kałe Bała. Uwielbiam rytmy i muzykę cygańską, więc od razu wiedzieliśmy, że idziemy, natomiast nie znałam wcześniej Pani Teresy, więc nie wiedziałam czego się spodziewać i była to dla nas niespodzianka.
Jak się okazało, piękna niespodzianka! Cudowny głos z niesamowitą skalą, od zupełnej miękkości i słodyczy, po surowość i chropowatość… Wspaniale było tego słuchać. Łza napływa do oka, dreszcz na skórze, serce się rwie nie wiadomo dokąd…
Nie umiem pisać o muzyce, posłuchajcie najlepiej (głośnik na maks! 🙂 ), choć koncertu na żywo to nigdy nie zastąpi. Jeśli będziecie kiedyś mieć okazję posłuchać na żywo, to nie przegapcie tego!
Weekend na działce z przyjaciółmi
Ostatni weekend września spędziliśmy na wsi na działce z przyjaciółmi. Zanim przyjechali udało mi się zebrać całkiem porządną ilość grzybów na i w okół działki, więc znaczna część soboty upłynęła mi na obieraniu i obróbce grzybów.
Poza tym czas upłynął jak zwykle na niekończących się pogaduchach, wymianie pomysłów podróżniczych, zajawkach prozdrowotnych, fotografowaniu ptaków i wspólnym gotowaniu. W niedzielę wybraliśmy się już do lasu na grzyby i dzięki temu mieliśmy grzybowy obiad również na niedzielę, a popołudniu wpadli jeszcze sąsiedzi z ciastem śliwkowym 🙂
A tu wrześniowy szoping w duchu zero waste i less waste. Mydełka od Oli Leśna Polanka (przywiezione z naszej agroturystyki), szampon Tinktura do włosów, mydło do mycia naczyń i glinka bajkalska na maseczki 🙂
•
To tyle podsumowania, a tymczasem…
zapraszam na:
• migawki w postaci fotokolażu początku wpisu
• a poniżej wpisy z bloga, które pojawiły się w zeszłym miesiącu:
co się działo we wrześniu na places and plants?
jedzenie / dzikie rośliny jadalne:
poprzedni miesiąc:
MIŁEGO DNIA I DO PRZECZYTANIA!
LISIA KITA
A jeśli podoba Ci się u nas na blogu to zostańmy w kontakcie!
• Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie na email.
• Polub nasz fanpage i obserwuj na Instagramie – to dla nas sygnał, że dobrze Ci się czytało
• A jeśli tak było, to będzie nam super miło, jeśli zostawisz dwa słowa w komentarzu na dole. To nam daje ogromną motywację do pisania! A poza tym, chcemy Cię poznać, zamiast pisać do nie wiadomo kogo <3