Dzień dobry!
Pora na podsumowanie miesiąca 🙂
Sierpień spędziliśmy dosyć aktywnie. Ale, ale – znaleźliśmy też czas na leniuchowanie, więc można by powiedzieć, że świat jest w równowadze. Nic bardziej mylnego…
Ostatnio czuję się przytłoczona. Po prostu wszystkim! Za dużo jest wszystkiego: od rzeczy, które mnie otaczają, przez mnożące się w postępie geometrycznym sprawy do ogarnięcia, na nieustającym streamingu informacyjnym atakującym z każdej strony skończywszy. Mój dysk twardy ma już za słaby procesor na przetwarzanie rzeczywistości 😀 W dobie największego kryzysu zaczęłam już nawet przychylnym okiem spoglądać na opcję trzyletniego odosobnienia w milczeniu w buddyjskim klasztorze 😀
Jest takie powiedzenie, że wiedza nie boli. Nieprawda! W nadmiarze boli – w głowę, w duszę i buk wie gdzie jeszcze.
Dobra luksusowe dzisiejszych czasów:
Czas Cisza Spokój Prostota Pustka Przestrzeń Przyroda.
W tej chwili, pisząc to zauważyłam, że instynktownie w sierpniu spieprzaliśmy tam, gdzie przynajmniej można zbliżyć się na chwilę do tych pojęć! Choćby polizać je przez parę godzin… W związku z tym niekwestionowanym leitmotivem miesiąca zostają wypady na kajaki. Dostałam na ich punkcie małego bzika i w sierpniu pływaliśmy kajakiem aż cztery razy. Wytrawni kajakarze zapewne przeczytawszy to zrobiliby „pfff..!” Ale ja uznaję to za wynik naprawdę imponujący biorąc pod uwagę, że w całym swoim życiu przed tegorocznym sierpniem kajakiem pływałam może ze trzy, czy cztery razy – a przynajmniej tyle pamiętam 😀
Ok, przejdźmy do tzw. adremu i zobaczcie jak to było i co jeszcze oprócz pływania kajakiem robiliśmy! 🙂
Co się działo się u nas w sierpniu?
Weekend na wsi
Pierwszy weekend sierpnia spędziliśmy na łonie natury na działce. Oprócz chłonięcia świętego spokoju i oddychania świeżym powietrzem, to kończyliśmy też różne robótki i ulepszenia. Efekty wizualne już są, ale końca nie widać. W głównej mierze dlatego, że jestem bardzo kreatywna i na miejsce jednego zrealizowanego pomysłu wpadają mi trzy następne 😀
Udało się też jeszcze zebrać zacną łubiankę dzikich jeżyn. Czarne złoto! Ponieważ w tym roku pięknie obrodziły i w lipcu zdążyłam się objeść surowymi po kokardę, to tym razem postawiłam na przetwórstwo 😉 Razem z mamą, która u nas w ten weekend gościła zrobiłam chutney jeżynowy. Wyszedł bardzo nieźle, podzielę się przepisem na blogu – stay tuned!
Pozostając w temacie, to:
Pokusiłam się jeszcze o testowe zrobienie niedojrzałych (u mnie w połowie drogi, bo zaróżowionych) owoców derenia w zalewie. Trzymajcie kciuki za ten eksperyment, bo sama jeszcze nie wiem, czy coś zjadliwego z tego wyjdzie 🙂 A Wilk z kolei dostał na urodziny książkę o nalewkach i w sierpniu wyprodukował pierwsze dwie: jeżynowkę (a jakże 😉 ) i cytrynówkę. Póki co leżakują, choć przy przelewaniu do butelek spróbowaliśmy co nie co 😀 Jestem bardzo dumna i mam nadzieję, że to nie słomiany zapał tylko początek dłuższej przygody, bo byłby to zacny wkład w naszą spiżarnię, a nalewki w spiżarce to wiecie – warto mieć 😉
Największe poruszenie przez sztukę ostatnich lat, czyli retrospektywna wystawa Mariny Abramovic i Toruń
W sierpniu wybrałam się na wycieczkę do Torunia, której głównym celem była wystawa Mariny Abramovic.
Nie jestem w stanie oddać choćby odrobinę hołdu Marinie Abramovic w tym krótkim akapicie i to słowami. Sztuki się nie da opisać słowami, sztukę się czuje – albo nie. A piszę to jako historyk sztuki z wykształcenia.
Zwłaszcza nie da się opisać słowami sztuki performatywnej, którą robi Marina. Wystawa o performansie, to już jest wytwór wtórny w oddany w innych mediach, do dzieła pierwotnego, jakim jest performans dziejący się tu i teraz. Opis opisu performansu, czym jest wystawa, jest zabawą w głuchy telefon, dziesiątą wodą po kisielu i dalekim powidokiem samego dzieła.
Mimo tego… jestem głęboko poruszona, wstrząśnięta i cały czas procesuję to co wchłonęłam na tej wystawie. A byłam na niej pięć tygodni temu!
Jeśli, retrospekcja, dokumentacja sztuki Mariny tak głęboko we mnie weszła, to jak niesamowitym doświadczeniem byłoby uczestniczyć na żywo w jednym z performansów Mariny?! Nie wiem, czy bardziej chciałabym, czy boję się… Jedno jest pewne: byłabym po tym innym człowiekiem. Po tej wystawie jestem innym człowiekiem.
Żałuję, że wystawę zobaczyłam pod koniec, bo inaczej pewnie byłabym na niej kilka razy… Czuć czyjąś sztukę, to jak seks w samym środku stadium największego zakochania.
Bogini przekraczania granic, artystka totalna, geniusz, wiedźma, kobieta w pełni spektrum, łania i drapieżnik w jednym, naczynie, treserka wewnętrznych demonów.
•
Miałam w czasie tej wycieczki plan połazić co nie co po Toruniu, ale na wystawie spędziłam prawie pięć godzin! Tym samym czasu na Toruń zostało mi bardzo niewiele. Nie mniej jednak zdążyłam zjeść, kupić pierniczki i trochę pospacerować po Starym Mieście z aparatem fotograficznym. Zauważyłam, że Toruń niesamowicie wypiękniał odkąd byłam tam ostatnim razem przejazdem kilka lat temu. Czuję ogromny niedosyt i na pewno wrócimy już z Wilkiem przynajmniej na weekend! Jeśli drogi Czytelniku lub Czytelniczko jesteś z Torunia, bądź już zwiedzałeś to piękne miasto, to będziemy wdzięczni za polecenia w komentarzu na dole. Piszcie co trzeba zobaczyć lub zrobić w Toruniu!
Na wystawie, a potem jeszcze w wegańskiej knajpce trafiło mi się przemiłe spotkanie towarzyskie! A mianowicie spotkałam Asię z Simplyyourself Online, z którą znamy się już ze 20 lat, a która przyjechała na Marinę z Trójmiasta 😀 Fajnie się było niespodziewanie zobaczyć – uściski jeśli to kiedyś przeczytasz! :* A Restaurację Ciasna bardzo polecam! Zjadłam chłodnik oraz panierowane boczniaki z ziemniakami i mizerią – przepyszne, a porcje ogromne! Po samym chłodniku byłam całkowicie spacyfikowana, a połowę drugiego zabrałam ze sobą pociągiem do domu, bo szkoda mi było zostawiać i dokończyłam wieczorem w łóżku 😀
Kajakiem po Pilicy cz. 1 Tomczyce – Przybyszew
Jak napisałam we wstępie, kajaki były motywem przewodnim sierpnia. Po porostu przed chyba drugim weekendem nagle mnie po prostu oświeciło, że ja koniecznie muszę na kajak. Widocznie podświadomie dążyłam już do ciszy, spokoju, przyrody i tak dalej. W ten weekend gościli też u nas na wsi znajomi, więc wybraliśmy się na kajaki wspólnie.
Jak było? Rewelacyjnie! Zrobiliśmy 16 km odcinek od Tomczyc do Przybyszewa. Pilica okazała się przepiękną rzeką – ani za szeroką, ani za wąską, po prostu w sam raz aby czuć się jak na porządnej rzece, a jednocześnie móc kontemplować naturę na brzegach. Zobaczcie na zdjęcia w kolażu!
Pływanie po Pilicy kajakiem to czysty relaks – jest zacny prąd, który sam niesie, więc jak ktoś chce to może się właściwie całkiem zrelaksować i dosłownie płynąć z prądem. Trzeba tylko patrzeć, żeby omijać mielizny, których o tej porze było całkiem sporo. W czasie wycieczki zrobiliśmy sobie postój na wyspie.
Kajakiem po Pilicy cz. 2 Przybyszew – Biejków
Pływanie kajakiem po Pilicy tak mnie zachwyciło, że na kolejny weekend, już sami, zarezerwowaliśmy kajaki znowu i zrobiliśmy kolejny odcinek trasy zaczynając z tego miejsca, gdzie tydzień wcześniej skończyliśmy 🙂 Tym razem był to odcinek Przybyszew – Biejków 15 km.
Tym razem byliśmy z Wilkiem sami, więc mieliśmy jeszcze większą ciszę i spokój, więc nawet bardziej skupiliśmy się na przyrodzie. Pilica na tych dwóch odcinkach jest bardzo mało zurbanizowana, brzegi są zielone i zarośnięte. Występuje spora różnorodność gatunkowa flory nadwodnej, w tym zdążyłam zauważyć kilka gatunków roślin jadalnych – na pewno jest mięta wodna, trzcina, pałka, strzałka. Będę temat drążyć w przyszłym roku 😉 Brzegi porośnięte mnóstwem kwiatów i wielkimi krzakami z czerwonymi owocami kaliny co jakiś czas, no bajka! Ponadto są ptaki i przepiękne ważki – w tym moje ulubione: niebieskie i całkowicie czarne <3
Tym razem również zrobiliśmy sobie postój i relaks na brzegu, a tym razem zamiast samego suchego prowiantu, postawiliśmy na luksus i wzięliśmy do termosu zupę fasolową. Zupa była pyszna sama w sobie, ale w tych okolicznościach przyrody to po prostu plus sto do luksusu 🙂
W obu przypadkach kajaki wypożyczyliśmy z firmy Pilicowo.pl, z której jesteśmy bardzo zadowoleni. Bardzo miła i pomocna obsługa, indywidualne podejście, sprzęt w dobrym stanie. Organizują wiele ciekawych tras, a nawet kilkudniowe spływy. My już się szykujemy mentalnie na przyszły rok 🙂 Polecamy!
Wycieczka na wschód z wizytą na Kurpiach i kajaki na Bugu
W następny weekend sierpnia opuściliśmy nasze okolice i udaliśmy się na północny wschód Polski z wizytą na Kurpie. Na wycieczkę wybraliśmy się ze znajomymi, u których potem spaliśmy na działce w okolicach rzeki Bug.
Nasz wypad zaczęliśmy od Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie. Jest to dość mały skansen i zdecydowanie nie robi wielkiego wrażenia. Nie mniej jednak można co nie co podejrzeć, szczególnie jeśli chodzi o kurpiowską architekturę ludową. Warto jednak przed przyjazdem wcześniej co nie co poczytać, żeby skorzystać bardziej. W skansenie niestety jest oprowadzanie przez przewodnika, za czym osobiście nie przepadam. Wchodzenie na gwizdek całą gromadą do maleńkich chałupek otwieranych i zamykanych przez panią z obsługi, to nie jest to za czym przepadam. Pół biedy, jeśli przewodnik lubi swoją pracę, jest pasjonatem tematu, ma wiedzę i chętnie się nią dzieli. Tym razem jednak tak nie było 😉
Co zupełnie nie przeszkodziło mi zakochać się w kurpiowskich detalach architektonicznych – śparogach wieńczących dach, czy pięknych nadprożach okiennych – co zresztą chyba widać na kolażu powyżej 😀 Chcę takie do swojego domku na wsi i chrzanię, że gdzie Rzym, a gdzie Krym! 😀 Zresztą cały czas zostajemy w granicach województwa Mazowieckiego, więc dużego zboczenia nie będzie.
Kolejnym naszym przystankiem była miejscowość Łyse, która ochrzczona jest mianem stolicy Kurpii. Zabytkowy drewniany kościółek oczywiście zamknięty, całuj klamkę niewierny! Oprócz tego w centrum pobudowane „nowe”, duży spożywczak z owadem w logo, a „kurpiowskości” dużo mniej niż jak kiedyś z Wilkiem przyjechaliśmy motorem na pokaz palm wielkanocnych wiele lat temu. Kurpiowska piekarnia Serafin obok sklepu też skromnie. Miałam wielką ochotę na jakieś kurpiowskie smakołyki, tym bardziej, że na swojej stronie obiecują wiele:
„Nasze regionalne wyroby to: kołacze razowe na liściu chrzanowym, kołacze razowe z miodem i syropem ziemniaczanym na liściu chrzanowym; domowy chleb z mąki pytlowej, razowy chleb na otrębach; razowy chleb wieloziarnisty; chleb dworski; fafernuchy; chlebki tureckie; placek kurpiowski z rodzynkami”.
Tym czasem na miejscu zastaliśmy jeden, słownie j e d e n najbardziej zwyczajny z całej listy chlebek kurpiowski. Owszem smaczny, no ale… niedosyt pozostał.
Ruszyliśmy dalej, a po drodze zajrzeliśmy do sklepu ze starociami we wsi Dąbrowy. Tutaj moje oko przyciągnął dość kuriozalny obrazek dewocyjny. Kobieta podaje małe dziecko (w aureoli, więc nie wiem, może to Jezusik, albo jakiś święty) starszemu mężczyźnie z brodą, który sam z siebie wygląda mało przyjaźnie, a do tego jeszcze trzyma na ramieniu wielką siekierę… Taki święty obrazek, w sam raz nad łóżeczko z maluszkiem – serdecznie polecam! 😀
Naszym następnym przystankiem było miejsce z jedzeniem i tak zawitaliśmy do Zajazdu Tusinek (który co prawda leży na Szlaku Dziedzictwa Kulinarnego Warmii, Mazur i Powiśla, ale cii…) i tam rozczarowań nie było. Zjadłam podpłomyk wielkości talerza z cebulą i pieczarkami. Pyszne jedzenie, uczciwe porcje, przyjemne miejsce – polecamy.
Kolejnym punktem na naszej liście była wioska Klon, która zwana jest żywym skansenem. Znajduje się tam najwięcej starych drewnianych domów kurpiowskich, które można obejrzeć w naturalnym środowisku. Niestety, tu też smutne przemyślenia: kilka starych domów odrestaurowanych aż za bardzo, kilka w porządku, ale i sporo chałupek w ruinie, dosłownie kruszących i walących się na naszych oczach. Z plakietkami „zabytek”. Smuci to mój umysł historyka sztuki i serce etnografa z zamiłowania… Zagailiśmy miejscowych i tylko potwierdzili, że kto by pieniądze miał na ratowanie tego, jak to więcej niż nowy murowany dom postawić…
Na koniec dnia zajechaliśmy do Zagrody Kurpiowskiej w Kadzidle. Byliśmy sami przed zamknięciem, mogliśmy swobodnie połazić i tu chyba było najładniej. Jest to miniaturowy skansenik ot dwie chałupki i obejście. Mały, ale uroczy. Ciekawa jestem jak tam jest w czasie corocznego, słynnego widowiska odtwarzającego tradycyjne kurpiowskie wesele.
Na koniec dnia zjechaliśmy do znajomych na działkę i zakończyliśmy sobotę ogniskiem.
•
Na niedzielę mieliśmy zaplanowane kajaki na Bugu. Trzecie kajaki sierpnia! Na Bugu jest zdecydowanie inaczej niż na Pilicy. Ma swoje plusy i minusy. Bug jest szeroooki! I to jest największy plus – niesamowita przestrzeń. Ale przez to nie jest tak kameralnie i nie jest się już tak blisko przyrody na brzegach, no i jest więcej ludzi i infrastruktury. Podobno spływ Liwcem ma więcej przyrodniczego uroku, niestety – za niski stan wody. Wszystko przed nami 🙂
Pasym pływanie kajakiem, las jezioro lenistwo
Ostatni dzień sierpnia, sobotę spędziliśmy w Pasymiu na Mazurach. Byliśmy tam oczywiście cały weekend, pół na pół sierpniowo – wrześniowy. Oczywiście pływaliśmy kajakiem, tym razem po Jeziorze Kalwa. Tyle, że naszym własnym dmuchanym canoe…
Ale o tym wszystkim opowiem Wam już w Migawkach Miesiąca na wrzesień! Ten wpis jest już i tak dość długi 🙂
•
To tyle podsumowania, a tymczasem…
zapraszam na:
• migawki w postaci fotokolażu początku wpisu
• a poniżej wpisy z bloga, które pojawiły się w zeszłym miesiącu:
co się działo w sierpniu na places and plants?
inspiracje:
poprzedni miesiąc:
MIŁEGO DNIA I DO PRZECZYTANIA!
LISIA KITA
A jeśli podoba Ci się u nas na blogu to zostańmy w kontakcie!
• Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie na email.
• Polub nasz fanpage i obserwuj na Instagramie – to dla nas sygnał, że dobrze Ci się czytało
• A jeśli tak było, to będzie nam super miło, jeśli zostawisz dwa słowa w komentarzu na dole. To nam daje ogromną motywację do pisania! A poza tym, chcemy Cię poznać, zamiast pisać do nie wiadomo kogo <3